24.IX.2003


Stare konwencje już nie działają



Wkrótce w Teatrze Wielkim premiera opery "Ubu Rex" Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.


Monika Kuc: Czy Krzysztof Penderecki interweniuje w Pana wizję jego opery "Ubu Rex" na motywach sztuki Jarry'go?

Krzysztof Warlikowski: Daje mi całkowicie wolną rękę. Oczywiście, dzieło operowe jest z góry zdefiniowane przez partyturę. Muzyka ma w nim największą siłę działania i za nią idę. Ale jednocześnie staram się jej nie ilustrować jak w skonwencjonalizowanych operowych spektaklach. Mnie w tym sztucznym gatunku zawsze interesowało poszukiwanie naturalności. To moja obsesja, żeby przywrócić operze sens.

Za Jarrym obnaża Pan mechanizmy władzy?

- Czytam "Ubu" przez wiek XX i współczesne doświadczenia. Przez te wszystkie absurdy - ciągłe wojny, zamachy stanów obracające w niwecz demokracje.

Od przeszło stu lat dajemy się Jarry'emu nabierać na podtytuł "w Polsce, czyli nigdzie". Po gombrowiczowsku podejrzewamy, że Polska to może właśnie takie "nigdzie". Autorzy libretta Jerzy Jarocki i Krzysztof Penderecki cały ten chaos świata i śmietnik rzeczywistości odnaleźli w prawdziwej Polsce, która dla Jarry'ego była czystą abstrakcją. Za nimi czytam "Ubu" przez różne nasze tabu i fobie, i permanentny stan wewnętrznej wojny z wrogiem, którą Masłowska dowcipnie nazwała wojną polsko-ruską, a która niewiele ma wspólnego z Rosją.

Mój "Ubu" rozgrywa się we śnie. To jakby pragnienia ludzi z M-2 w blokowisku, którzy leczą swoje frustracje w snach o władzy.

"Dybuka" też Pan uwspółcześnia, łącząc sztukę Szymona An-skiego z opowiadaniem Hanny Krall z "Dowodów na istnienie".

- W pierwszej części dybuk jest duchem mężczyzny wchodzącym w ciało ukochanej dziewczyny. Bohater drugiej części mieszkający współcześnie w Ameryce, nosi w sobie ducha brata, który zginął w getcie, a którego nawet nie znał. Próbujemy zbliżyć się do tych przeżyć. Dowiedzieć się, czym jest życie człowieka, który nosi w sobie kogoś innego.
Dybuki są jak choroby, co do których nie jesteśmy pewni, czy chcemy być z nich uleczeni.

Czy "Ubu" i "Dybuk" są kontynuacją tej linii teatru, którą wyznaczają Pana kontrowersyjni "Oczyszczeni" Sary Kane?

- "Ubu" - nie. To nurt operowy. Moja piąta realizacja po "Don Carlosie" Verdiego, "The Music Programme" Roxanny Panufnik, "Ignorancie i szaleńcu" Mykietyna, "Tatooed Tongues" Paddinga. To superwidowiska, którym chciałbym przywrócić naturalność i prostotę. "Dybuk" - tak. Od paru lat próbuję przerzucić pomost między widownią i sceną. Stare konwencje już nie działają. Widz czuje się w teatrze oszukany. Szukam więc prawdziwego dialogu, sięgając po antyczne "Bachantki", Szekspira lub dzieła brutalistów jak Kane, bo podejmują tematy ważne.

Premiera opery "Ubu Rex" - 2 października w Teatrze Wielkim w Warszawie, "Dybuka" - 6 października na międzynarodowym festiwalu "Dialog" we Wrocławiu.




    strona główna     artykuły prasowe