14.IV.2006


Perły i wpadki Beethovena



W sobotę ostatni dzień X Festiwalu Beethovenowskiego. W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej wystąpi Orquesta Sinfonica de Madrid pod dyrekcją Jesusa Lopeza Cobosa. Jubileusz wypadł okazale, choć - nie tylko z winy organizatorów - był słabszy od poprzednich.



   Festiwal potwierdził, że jest atrakcyjną imprezą, w której biorą udział wybitni soliści i rzadko goszczące u nas zagraniczne orkiestry. Co ważne - zdobył wierną publiczność, która czeka na niego z niecierpliwością.

Dziesiąty jubileuszowy festiwal zaplanowano z rozmachem - po raz pierwszy w historii gościł nie tylko w Warszawie, ale także w sześciu miastach Polski. W samej stolicy w ciągu dwóch tygodni odbyło się 21 koncertów. Organizacja była znakomita. Festiwalowi towarzyszyła intensywna kampania reklamowa: warszawskie ulice zdominowały plakaty festiwalowe, dla słuchaczy przygotowano karty rabatowe do wybranych sklepów, restauracji i hoteli, wydrukowano setki folderów oraz efektowną książkę programową.

Jednak rezultat okazał się niewspółmierny do wysiłku, jaki podjął organizator - Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena. Zainteresowanie festiwalem było mniejsze niż rok temu (frekwencja poprawiła się znacznie dopiero pod koniec imprezy), a poziom artystyczny średni. A szefowa Elżbieta Penderecka musiała zrezygnować z niektórych koncertów. Festiwal miał jak na polskie warunki bardzo wysoki budżet - 1,5 mln euro, ale w ostatniej chwili wycofali się sponsorzy. Nie było więc m.in. "Pasji wg św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego w 40. rocznicę prawykonania tego arcydzieła. Nie przyjechała też China Philharmonic.

W dodatku miasto stołeczne Warszawa wytrąciło Pendereckiej najefektowniejszy koncert z udziałem gwiazdy Placido Domingo. Dzięki temu, że ratusz sfinansował koncert, którego pomysłodawczynią była Penderecka, mógł się on w ogóle odbyć, ostatecznie jednak nie na Festiwalu Beethovenowskim, lecz na organizowanych przez miasto obchodach pierwszej rocznicy śmierci Jana Pawła II. Na żywo słuchali go tylko zaproszone VIP-y, którzy wypełnili Teatr Wielki liczący 1800 miejsc do ostatniego fotela. Warszawiacy mogli podziwiać Dominga na telebimie ustawionym na pl. Piłsudskiego.

Festiwal Beethovenowski jest niewątpliwie konserwatywny, zdaniem wielu mieszczański. Jego żywiołem nie jest eksperyment artystyczny (jak na Warszawskiej Jesieni) czy twórcze iskrzenie (jak na festiwalach organizowanych przez barokowych Arte dei Suonatori). To świetnie zorganizowana machina produkująca przeciętne koncerty, wśród których trafiają się perły.

W tym roku dwie. Był to pasjonujący koncert rewelacyjnej wiolonczelistki Natalii Gutman, która z towarzyszeniem świetnej Orkiestry Filharmonii Petersburskiej wykonała I Koncert wiolonczelowy Es-dur Dymitra Szostakowicza oraz znakomity koncert kameralny w setną rocznicę urodzin Dymitra Szostakowicza, którego bohaterką była polska śpiewaczka Jadwiga Rappé.

Solidny poziom miał maraton Rudolfa Buchbindera, który jednego dnia wykonał wszystkie pięć koncertów fortepianowych Beethovena, recital wiolonczelistki Han-Na Chang. Wyczekiwany barokowy I Sonatori de la Gioiosa Marca zagrał dość rutynowo, jego koncert z muzyką Vivaldiego ożywiła utalentowana flecistka barokowa Dorothee Oberlinger.

Zawiodło wykonanie VIII Symfonii Guustava Mahlera pod dyrekcją Jacka Kaspszyka. Skandalem okazało się "Fidelio" Beethovena w wersji koncertowej ze względu na fatalną niedyspozycję głosową fińskiego tenora Heikki Siukola.

Artyści wpadali na festiwal jak po ogień, przyjeżdżając nawet tego samego dnia, w którym mieli grać, co odbijało się na jakości wykonania. Czasami drażniła celebra towarzysząca koncertom, obowiązkowa owacja na stojąco, nawet po koncertach słabych.

Wydaje się, że festiwalowi brakuje wyrazistej linii programowej. Tegoroczne motto "Beethoven. Dziedzictwo i rezonans" okazało się pojemnym workiem, do którego wrzucono wszystko, co sprawdzone i bezpieczne: od Bacha i Vivaldiego przez klasyków wiedeńskich i romantyków z nielicznymi wypadami w wiek XX.

I jest w tym sens, bo festiwal pełni tak naprawdę rolę edukacyjną. Nie jest skierowany tylko do koneserów, ale dla szerokiej publiczności, dla średnio zaawansowanych w wiedzy o muzyce poważnej.

Jest bardzo potrzebny, choć częściowo potwierdza stereotypy związane z muzyką poważną, np. ten o jej nieznośnym patosie i pompatyczności. Ale potrzebny jest także dla takich artystycznych objawień jak kreacja Natalii Gutman w koncercie Szostakowicza.

Anna S. Dębowska






    strona główna     artykuły prasowe