N A S Z A
  19.06.2007P O L S K A
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Szaleństwa Pietkiewicza


   Źle się dzieje w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Instytucja kultury narodowej, która powinna promieniować w kraju i Europie, pod rządami Janusza Pietkiewicza, zamienia się w prowincjonalny teatrzyk. To, co przewidywałem w ubiegłym roku, w związku z mianowaniem aparatczyka PZPR na stanowisko dyrektora naczelnego, zaczyna się spełniać.

Janusz Pietkiewicz - były pracownik m.in. PAGART-u (komunistycznego impresariatu handlującego artystami polskimi, składającego się z ludzi zaufanych dla reżimu, kontrolowanych przez służby), a wychowanek SGPiS (kuźni kadr PZPR, vide Oleksy, Rosati, Olechowski, Borowski i in.) - jest święcie przekonany, że na operze zna się świetnie, choć przecież żadnego wykształcenia z tej dziedziny nie ma. Promowany przez panią prezydentową (współczuję wyboru!), utwierdzany przez akolitów w przekonaniu o własnej nieomylności, po 9 miesiącach [sic!] swych rządów wydał dziecko w postaci premiery "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego. Jako światowiec czystej wody, spektakl oparł na imporcie. Z włoskiej Florencji sprowadził dekoracje, kostiumy i rekwizyty - wyjątkowo brzydkie, kiczowate i tandetne, których adaptacja do warszawskiej sceny kosztowała więcej niż one same, z USA średniej klasy dyrygenta, z Ukrainy sopranistkę do roli Rosiny (ładna buźka, głosik przeciętny), z Macedonii tenora do roli Almavivy (głos mało urodziwy, kłopoty z techniką wokalną), z Hiszpanii reżysera i scenografa, z Włoch drugiego reżysera (po co?) i asystentkę reżysera.

Wspaniałe arcydzieło operowe rozpoczęto uwerturą zagraną solennie, jakby orkiestra składała się z samych elefantów. Dalej było podobnie: żadnej gracji, żadnego humoru, nawet wirtuozeria wokalna czołowych solistów nie miała błyskotliwości. Jedynym jasnym punktem premiery był rewelacyjny tenor polski Artur Ruciński (Figaro), popisujący się zarówno lotnością głosową, znakomitą dykcją, jak i pełną finezji grą aktorską.

Po wysłuchaniu i obejrzeniu "Cyrulika" stawiam publicznie pytanie, jak długo szaleństwa Janusza Pietkiewicza będą tolerowane przez jego szefa min. Ujazdowskiego? Doprawdy mało mnie obchodzi, kto stoi za plecami byłego towarzysza! Ważne jest to, abyśmy uczestniczyli w spektaklach długo pamiętanych, a nie wychodzili z teatru zawiedzeni i zgorzkniali, świadomi zmarnowanych pieniędzy przekazywanych w podatkach.

W przerwie opery, co było wyraźnym plusem wieczoru, na własne oczy widziałem moją faworytę Janinę Paradowską. Wtedy też, na dziennikarskiej giełdzie dowiedziałem się, że Pietkiewicz ubiega się w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego o kilka milionów złotych na przyjazd orkiestry Wiener Philharmoniker pod batutą Riccarda Mutiego, która ma dać 25 i 26 czerwca koncerty w siedzibie Teatru Wielkiego oraz towarzyszyć uroczystościom wmurowania kamienia węgielnego pod Muzeum Historii Żydów Polskich.

Warto było przyjść na "Cyrulika" Rossiniego, by się dowiedzieć, że Januszowi Pietkiewiczowi bliższe są koncerty symfoniczne niż przedstawienia operowe. Co na to dyrektor Filharmonii Narodowej Antoni Wit? Może zacznie wystawiać opery? Z pewnością zrobi to lepiej! A swoją drogą szkoda, że muszę pisać nie o premierze w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, lecz o jej dyrektorze, który na to stanowisko kompletnie się nie nadaje. Vivat PZPR!



Jan Witkowski


    strona główna     artykuły prasowe