N A S Z A
  14.11.2006P O L S K A
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Upiór w operze


Liberalno-postkomunistyczne media ogłosiły ogólnonarodową żałobę z powodu krzywdy wyrządzonej artyście "represjonowanemu" przez rząd PiS. Nic podobnego się nie stało.

   Mariusz Treliński był dyrektorem polskiej sceny narodowej niecały rok. W tym czasie skutecznie wyrugował z jej repertuaru zarówno rodzimą, jak i zagraniczną klasykę. Dysponując chórem, baletem i orkiestrą, które dobrze dawały sobie radę z wymienionym repertuarem, zyskiwały przy tym aplauz polskiej i zagranicznej publiczności, dysponując solistami z prawdziwego zdarzenia, Treliński wolał uczynić z nich marionetki ślepo posłuszne "artystycznym wizjom".

Scena narodowa nie jest miejscem dla eksperymentu artystycznego, takiego jak "Woyzeck" w inscenizacji Trelińskiego. Wynaturzeń erotycznych, dziwactw inscenizacyjnych można było znaleźć w tym "dziele" aż nadto. Sytuacji polskiej sceny narodowej "Nasza Polska" poświęciła wiosną br. obszerny artykuł. Wtedy to właśnie nasz dziennikarz, rozmawiając z wieloma artystami teatru, tak solistami, jak członkami zespołów (chóru, baletu i orkiestry), dowiadywał się, pytając, czego się można spodziewać po nowym dyrektorze, że niczego. Poza eksperymentem.

Treliński zaczął demontować wszystkie trzy zespoły artystyczne, którymi dysponował.

Eksperymentator został wyrzucony z Polski. To zdanie można było usłyszeć 4 i 5 listopada br. we wszystkich programach, telewizji komercyjnych poświęconych kulturze. Można je do dziś czytać w prasie. Kto wyrzucił "najwybitniejszego"? To jasne, Kazimierz Michał Ujazdowski, minister kultury i dziedzictwa narodowego, i to nie z własnej i nieprzymuszonej woli, ale występując w życiowej roli bezwolnego narzędzia premiera Jarosława Kaczyńskiego. Takie insynuacje sączy się w uszy (i oczy) słuchaczy i czytelników do dziś. W wyniku komercjalizacji teatrów i poszerzenia kompetencji samorządów ministrowi kultury pozostały tylko dwa teatry w gestii: Opera Narodowa w Warszawie i Teatr Stary w Krakowie. Odwołując Trelińskiego ze stanowiska, minister po prostu skorzystał ze swoich uprawnień. Stało się to po konsultacjach nie tylko ze związkami zawodowymi i środowiskiem artystycznym ONTW.

Treliński otrzymał propozycję od samego Placida Dominga, szefa amerykańskiej opery narodowej. Wyjechał, bo polski rząd go nie chce. Owszem: otrzymał i wyjechał, lecz nikt go nie "wyganiał". Nie dostał "wilczego biletu".

W polskiej operze pojawił się upiór. Chwalić Boga, już nie straszy. Zobaczymy, co będzie dalej.



KAJA BOGOMILSKA


    strona główna     artykuły prasowe