16-08-2006


Opera Warszawska współtworzyła kulturę europejską



- Jeżeli pomysłem na operę jest eliminacja pewnych autonomicznych, świeżych, oryginalnych prądów, które się w niej pojawiły i które są propozycją, jaką możemy przekazać światu i w miejsce tego wprowadza się estetykę mieszczańską, pustkę myślową przesłonięta pięknymi żyrandolami i witrażami, to to jest bardzo poważna strata - powiedział Mariusz Treliński w "Poranku Radia TOK FM".



   Janina Paradowska: Dyrektor Pietkiewicz zapowiedział, że dotychczas unikał pan z nim kontaktów, a dzisiaj mają panowie się spotkać i wyjaśni się jaka będzie pana przyszłość w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. A co pan myśli o swojej przyszłości w Warszawie, w operze?

Mariusz Treliński: Jestem w bardzo ciężkiej sytuacji, bo nastąpiła rzecz dość kuriozalna. Przygotowany przez nas sezon był sezonem jednogłośnie uznanym za bardzo ważny. Przypomnę, zrealizowaliśmy 11 premier w tym sezonie, zaproszonych zostało mnóstwo ważnych postaci z zagranicy, takich jak Placido Domingo, czy Mark Minkowski, zbudowaliśmy nowy cykl Terytoria, który miał zaznajomić polską publiczność z zupełnie nie znanymi, nie granymi pozycjami, które są szalenie ważne i bardzo wyrafinowane. Po raz pierwszy w historii tej opery doprowadziliśmy do pewnego rygoru, gdzie każdy spektakl był zapowiadany na rok do przodu, to znaczy był plan, tak jak to wszędzie wygląda na świecie. Po tym sezonie, który po pierwsze przez ministra uznany jest za bardzo ważny i dobry, bo mówi o tym głośno w prasie, następuje seria jakiś przedziwnych wydarzeń, które nie do końca rozumiem, w wyniku których ten stan rzeczy właściwie przestaje istnieć. To jest zrobione na tyle w rękawiczkach, że nikt wprost nie stawia żadnego zarzutu, mówi się, że opera fantastycznie funkcjonowała pod względem artystycznym. Natomiast do teatru przyjeżdża człowiek mianowany przez ministra bez żadnych konsultacji z kimkolwiek z opery, który ma w teczce statut napisany na nowo, nie konsultowany z nikim. Ten statut pozwala mu nas usunąć.

Janina Paradowska: Panowie mieliście czteroletni kontrakt i jesteście po roku tego kontraktu.

Mariusz Treliński: Sytuacja jest dość surrealistyczna. Mam takie poczucie, jak w filmie Wajdy, była taka piękna scena w "Człowieku z marmury", gdzie człowiek wchodzi na przesłuchanie, po czym wchodzi drugi człowiek, a tego pierwszego nie ma, on zniknął. Ta sytuacja być może z prawnego punktu widzenia jest na granicy prawa, ale zadziwia mnie jakiej ilości intryg i kłamstw użyto tylko po to, żeby pozbyć się artystów z opery i to artystów, którzy mieli bardzo duże powodzenie u publiczności. W tej sytuacji trudno jest mi powiedzieć co dalej, czytałem parę słów, które powiedział pan Pietkiewicz o tym, co chce w operze robić.

Janina Paradowska: Chyba trudno pogodzić te wasze wizje.

Mariusz Treliński: To są zupełnie odmienne światy. Mówiąc w największym skrócie to jeżeli zaczyna się działać w operze to trzeba się zastanowić co Polska może światu zaproponować, z czego jesteśmy dumni i w jakim sensie możemy być partnerami Europy. Cała ta idea była zbudowana wokół tej sprawy. Dowiaduję się, że teraz w miejscu tego ma być pomysłem pewnego rodzaju epigoństwo, wtórność. To, że dostaniemy za półdarmo dekoracje z La Scali i będziemy się z tego cieszyć, to sytuacja jest o tyle niebezpieczna, że ona ustawia nas w sytuacji ubogich krewnych. Wszyscy mamy w naszej mentalności poczucie niższości, gdzieś z zachodu przychodziły takie piękne paczki z pomarańczami, my mogliśmy oglądać najlepszy świat przez szybę, więc generalnie jesteśmy gorsi, możemy tylko patrzeć na ten wielki świat i ewentualnie coś z niego sprowadzić. To nie jest prawda, jeżeli w Polsce gdzieś dzieje się dobrze, jeżeli są elementy, z których możemy być dumni to jestem przekonany, że to są rzeczy związane ze sztuką. Filmy Kieślowskiego, spektakle Warlikowskiego, czy Lupy w świecie coś naprawdę znaczą i to są elementy, których nie należy się pozbywać, bo to jest bardzo szkodliwe dla nas wszystkich. Kiedy w Operze Narodowej powstaje miejsce sztuki żywej, która w jakiś sposób rozmawia z nami, rozmawia ze współczesnością, kiedy to miejsce jest bardzo głęboko dyskutowane w prasie, jako miejsce kultury żywej, to uważam, że należy takie miejsce chronić za wszelką cenę, a nie dokonywać eksterminacji.

Janina Paradowska: Janusz Pietkiewicz w poniedziałkowej rozmowie powoływał się na jakieś głosowanie, które się odbyło w Teatrze Wielkim. Przyznam, że wysłuchałam tego ze zdumieniem dlatego, że moim zdaniem instytucje artystyczne nie są demokratycznymi, w których wszyscy głosują kto ma być kierownikiem artystycznym, to chyba nie na tym polega. Janusz Pietkiewicz powiedział, że pan Kazimierz Kord uzyskał 50% pozytywnych ocen, a pan ich uzyskał bardzo mało, chyba tylko 10%, w związku z tym z Kazimierzem Kordem zespół może pracować, a z panem nie może. Czy pan miał bardzo poważny konflikt z zespołem?

Mariusz Treliński: Ja w tej operze pracuję od ośmiu lat, nigdy nie miałem konfliktów z ludźmi, z którymi pracuję. Natomiast jest bardzo dużo osób, których nie widuję się nawet na oczy w taki wielkiej instytucji. Zabawne było w tym głosowaniu, kiedy parę osób pomyliło Kudliczkę z Kordem, tak wygląda kompetencja wielu osób głosujących. Chcę powiedzieć o czym innym, to znaczy wydaje mi się, że jest rzeczą bardzo trudną, że zespół głosuje na temat kształtu artystycznego opery. Jeżeli wśród tych ośmiuset osób są pracownicy techniczni, sprzątaczki i tak dalej, to z ich punktu widzenia pytanie czy Britten, czy Verdi naprawdę jest pytaniem dość ciężkim. Każdy powinien pilnować bardziej swoich kompetencji. Tam niestety zapanował pewien chaos, który nie wynikł z naszej winy. Chaos ten był od pół roku z tego powodu, że minister nie mógł ciągle podjąć decyzji jakiego dyrektora naczelnego wprowadzić. Jeżeli w instytucji pół roku nie ma naczelnego dyrektora to proszę mi wierzyć, że budzą się demony. W oczywisty sposób ludzie szukają punktu odniesienia, protestują. To jest dla nas zrozumiałe. Tylko, że w tym bardzo trudnym okresie takiego bezkrólewia nam udało się mimo wszystko kontynuować pracę i zbudować pewnego rodzaju imperium. Uważam, że ten teatr bardzo potrzebował zmian strukturalnych, administracyjnych i myśmy wielokrotnie o tym z ministrem kultury rozmawiali, alarmowaliśmy. Natomiast nie znajdywało to odzewu, dlatego, że minister bardzo długo nie mógł po prostu podjąć żadnej decyzji. Oczywiście, że w takiej sytuacji powstają niepokoje, one nie wynikają z tego, że zespół nie godzi się z tą linią artystyczną, tylko po prostu pyta się co będzie dalej.

Janina Paradowska: Dyrektor Pietkiewicz mówił również o premierze "Czarodziejskiego fletu", mówił, że tego typu spektakle nie powinny się pojawiać na scenie narodowej, że przekroczona granica pewnego eksperymentu. Czy pan rzeczywiście uważa, że w Operze Narodowej jest jakaś granica dla eksperymentu na scenie?

Mariusz Treliński: Trzeba przede wszystkim powiedzieć kto to robi, jeżeli porównujemy kalibry pana Pietkiewicza i Achima Freyera to wynik jest dość jednoznaczny, to znaczy Achim Freyer jest drugim, trzecim, może czwartym najgłośniejszym nazwiskiem na świecie, jest to twórca, który u nas zrobił "Potępienie Fausta", a na świecie robi od lat przepiękne festiwale. To jest człowiek, który pięciokrotnie robił "Czarodziejski Flet", za każdym razem te spektakle przyjmowano owacyjnie. Oczywistym było, że zaprosiło się tego człowieka do realizacji. On zrobił spektakl, który ma w sobie pewne elementy estetyki niemieckiej, pewne elementy bulwersujące, w których absolutnie nie ma mowy o przekraczaniu granicy złego smaku, to są raczej pewne elementy ironiczne, czy dowcipne. Niemniej ten spektakl jest spektaklem dyskusyjnym, co do tego nie ma dwóch zdań. Ale to nie o to chodzi, że w momencie, kiedy ma się 11 premier to wszystko będzie na 100% bez zarzutu. Zawsze powstanie element, w którym istnieje pewien stopień ryzyka. Natomiast teatr, który nie decyduje się na pewnego rodzaju poszukiwanie, na otwarcie po prostu nie jest teatrem żywym. Mamy do wyboru dwie instytucje, instytucję, w której będzie zasada obowiązku kulturalnego, to znaczy będą spektakle bezpieczne, nudne, o mieszczańskiej estetyce, gdzie tak bardzo niepokojące pisuary zastąpi się pięknymi żyrandolami. Prawda jest gdzieś po środku. Uważam, że absolutnie scena narodowa nie jest sceną eksperymentalną, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, natomiast mówienie, że Achim Freyer to jest teatr eksperymentalny jest głęboką niekompetencją. To jest jeden z najwybitniejszych realizatorów operowych na świecie, to jest rzecz niepodważalna. Moje wielkie obawy budzi fakt, że nam udało się zbudować coś bardzo ważnego, nie mówię tylko o okresie tej dyrekcji, ale także o kilku latach wcześniej, ta próba kompromisowego, świeżego spojrzenia na operę spowodowała, że moje spektakle zostały dostrzeżone w Los Angeles, w Petersburgu, w Berlinie.

Janina Paradowska: Wszyscy się boją, że teraz pan tam wyjedzie i nie będziemy pana spektakli oglądać w Polsce. Mam tutaj list do prezydenta i premiera podpisany przez bardzo wiele znaczących osób, w którym mówi się dość wyraźnie, że mamy za sobą całe lata niszczenia sztuki i artystów, zmuszania do emigracji największych talentów i nie stać nas na dalsze straty. Przyznam, że też jako wielbicielka pana spektakli bardzo się tym niepokoję.

Mariusz Treliński: Niepokojące są momenty, gdzie sztuce zamyka się usta. Kłopot nawet nie polega na tym, że opera narodowa nie może być miejscem eksperymentów, bo to są wszystko słowa, ja to wszystko doskonale rozumiem, tylko pytanie jest jaka jest wizja, co my możemy naprawdę zaproponować, jaki mamy pomysł na operę. Jeżeli tym pomysłem jest eliminacja pewnych prądów, które się w niej pojawiły, które są autonomiczne, świeże, oryginalne, które są propozycją, którą możemy przekazać światu i w miejsce tego wprowadza się estetykę mieszczańską, pustkę myślową przesłonięta pięknymi żyrandolami i witrażami, to to jest bardzo poważna strata. To o czym myśmy myśleli to jest przede wszystkim próba nawiązania bardzo realnego kontaktu ze światem. W operze w skali jednego roku wydarzyło się na przykład to, że Palcido Domingo miał przyjechać 26 czerwca, żeby nagrać po raz pierwszy w historii tego teatru płytę z Operą Narodową, taki był plan. Jeżeli chodzi o spektakl Warlikowskiego, o którym wszyscy dyskutowaliśmy czy Woyzeck powinien mieć majtki, czy nie powinien, tych państwa, którzy nie widzieli spektaklu uspokajam, on ma majtki na sobie. To co jest istotne to to, że absurd naszego myślenia i pewien prowincjonalizm powoduje, że my dyskutujemy na ten temat, a równolegle po raz pierwszy w historii opery przyjeżdża Gerard Mortier, dyrektor opery Bastille, uznaje spektakl Warlikowskiego za wybitny i daje mu propozycję pracy w Bastille nad czterema kolejnymi spektaklami. Jest to powód do dumy i my zaczynamy naprawdę istnieć. Nie chodzi o to, że my możemy pojechać do La Scali podpatrzeć coś i pożyczyć, chodzi o to, co my mamy im do zaproponowania. To jest moment, w którym nie stawiamy się w pozycji ubogiego krewnego, tylko próbujemy budować jakoś kulturę europejską. Oczywiście mogą być bardzo różne wizje opery i ja z wielką pokorą wysłuchuję innych pomysłów, natomiast pytanie jest jaki jest ten pomysł i co my chcemy zrobić, nie czego nie chcemy zrobić, co chcemy wyeliminować, jakie są kagańce na tą scenę.

Janina Paradowska: Dzisiaj ma pan rozmawiać z panem dyrektorem Pietkiewiczem?

Mariusz Treliński: Tak.

Janina Paradowska: W jakim nastroju idzie pan na tą rozmowę? Ma pan jakieś swoje warunki, czy uważa pan, że to jest koniec pana pracy na tej scenie?

Mariusz Treliński: Trudno mówić o nastrojach, jak myślę o swoim nastroju to jest po prostu zły, jak pani się domyśla. Natomiast sytuacja jest bardziej skomplikowana, ja specjalnie dałem sobie trochę czasu do namysłu, żeby odpowiedzieć sobie na parę pytań. W tej sytuacji można się obrazić i pewnie powinienem tak zrobić, ale pytanie czy ja obrażam się na dyrektora tego teatru, czy ja obrażam się na widownię tego teatru. W tym teatrze jest 50% moich spektakli, osiem, w tej chwili jest zaproponowany cykl dalszych koprodukcji i mam dość trudny orzech do zgryzienia. Oczywiście ja mogę te spektakle zrobić tylko na zachodzie, ale już 2 miliony Polaków wyjechało z tego kraju i pytanie czy powinniśmy wyjeżdżać dalej, pytanie co z tą publicznością, która została w teatrze. Będę chciał zrozumieć intencję pana Pietkiewicza, zobaczyć co on naprawdę chce mi zaproponować. Sprawdzić czy to jest jakiś rodzaj fikcji medialnej, czy to jest autentyczna propozycja współpracy? Jeżeli ta rozmowa będzie sensowna, to zastanowię się czy potrafię znaleźć swoje miejsce także w teatrze innym od moich zamierzeń i od moich wizji i po prostu podejmę decyzję. Nie potrafię w tej chwili powiedzieć.

Janina Paradowska: Bardzo chciałabym, żeby pan znalazł jednak swoje miejsce.



Rozmawiała Janina Paradowska


    strona główna     artykuły prasowe