18 II 2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Karol Półwielki


Szymanowski jest mocny w zachodniej kulturze, w polskiej chwieje się na jednej nodze.

   Światu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego Karol Szymanowski, herbu Ślepowron, wielkim artystą był. Jego muzyka jest wykonywana od Londynu po Nowy Jork. Jeśli do popularyzacji dzieł i osoby kompozytora komukolwiek jest potrzebny rok jubileuszowy, ogłoszony szumnie uchwałą Sejmu, to nam, Polakom. Stulecie urodzin Szymanowskiego przypadło na stan wojenny, zaś półwiecze od jego śmierci w 1987 r. Mieliśmy wówczas istotniejsze sprawy niż fetowanie twórcy "Harnasiów". Teraz warunki wydają się lepsze. Ale czy na pewno?

Szymanowski nie nadaje się na bohatera szkolnych podręczników, zatwierdzanych przez ministra Giertycha. Ideałom IV RP bliżej do romantycznego patosu i żarliwego patriotyzmu Chopina niż do kosmopolity i przeestetyzowanego intelektualisty, zapatrzonego w starożytną Grecję. W dodatku homoseksualisty, autora powieści "Efebos", dedykowanej piętnastoletniemu chłopcu, późniejszemu kochankowi Sergiusza Diagilewa i Cole'a Portera. Wiedziała o tym doskonale Zofia Nałkowska - obiekt mocno nagłośnionej w przedwojennej Warszawie "miłości" kompozytora. Ten romans żył wyłącznie dzięki plotce towarzyskiej. Pisarka zwierzała się na kartach swego dziennika, że "jedynym pocałunkiem, jaki zamieniałam z Karolem Szymanowskim, był ów wymuszony przez Kazia Wierzyńskiego przy wypiciu bruderschaftu na sylwestra". Z kolei sam artysta napisał o autorce "Granicy" w jednym z listów: "Mądra, utalentowana i miła osoba, z którą mię łączy wielka przyjaźń - oto wszystko. Te plotki kursują i tu. Z rozmysłu nie bardzo im przeciwdziałam.".

Muzyka Szymanowskiego nigdy nie będzie miała szans się równać z popularnością chopinowskich walców, nokturnów czy koncertów. Jest tyleż bogata i wspaniała, co niełatwa w odbiorze, wymaga osłuchania i znajomości historii kultury. Wystarczy wspomnieć skomplikowane fortepianowe "Maski" czy "Metopy", literacko-symbolicznego "Króla Rogera", rozpoetyzowane pieśni czy wyrafinowane "Stabat Mater". Także inspirowane góralszczyzną koncerty skrzypcowe, mazurki czy "Harnasie" nie należą do utworów, które można zanucić. Oczywiście, zawsze może być gorzej, czyli jeszcze bardziej hermetycznie, by przywołać dzieła Lutosławskiego. Ale pozostaje faktem, że poza pierwszymi taktami IV Symfonii, spopularyzowanymi jako dżingiel radiowy, i znaną Etiudą, kompozycje Szymanowskiego nigdy nie trafiły pod strzechy.

CUD W AMERYCE

W porównaniu z Niemcami czy Rosjanami niewiele mamy muzyki, która powinna trafić do światowego kanonu arcydzieł. Szymanowski niewątpliwie taką tworzył. Zaliczany do tzw. szkół narodowych w światowych podręcznikach figuruje obok swych rówieśników: Hiszpana - De Falli, Węgra - Bartoka, Rumuna - Enescu, czy nieco starszego Czecha - Janaćka. W odróżnieniu od nich przez wiele lat był "wielkim nieobecnym". Przy okazji sporadycznych wykonań zachodnim melomanom tłumaczyło się, że jeśli lubią Skriabina czy Ravela, spodoba im się także twórczość Polaka. Sami niezbyt umieliśmy o nią zadbać, zresztą PRL wolała eksportować łatwego w eksploatacji Chopina i cepeliowskie "Mazowsze". Należy docenić Wandę Wiłkomirską, popularyzującą przez lata I Koncert skrzypcowy, ale na "cud", jaki wreszcie przydarzył się Szymanowskiemu na Zachodzie, bodaj najbardziej wpłynął... przesyt całym już ogranym, osłuchanym i zarejestrowanym na płytach repertuarem.

Rok 1980 to "Solidarność", Nobel Miłosza i znakomite nagranie II i III Symfonii, dokonane przez renomowaną Orkiestrę Symfoniczną z Detroit pod dyrekcją sławnego Antala Doratiego. Za węgierskim kapelmistrzem poszli inni. W Ameryce zainteresował się Szymanowskim maestro Charles Dutoit, a po nim sir Simon Rattle: prawdziwy mąż opatrznościowy twórczości Polaka. Rattle ze swym ówczesnym zespołem z Birmingham zaczął nagrywać płyty z dziełami Szymanowskiego. Charyzma angielskiego dyrygenta i machina reklamowa firmy EMI zrobiły resztę. "Król Roger" pod jego batutą i z udziałem najlepszego współczesnego barytona Thomasa Hampsona stał się sensacją fonograficzną sezonu 1997/98. Z aplauzem przyjęła wykonania koncertowe publiczność Londynu i Salzburga. Drzwi zostały szeroko otwarte: nagrana w Anglii wspaniała płyta Piotra Anderszewskiego (nagroda "Gramophone Magazine 2006", czyli klasyczny Oscar) czy całkiem świeży box z kompletem pieśni nie uchodzą już za niszowe ciekawostki.

PRAGNIENIE PIENIĘDZY

Szymanowski, wystarczająco już umocowany w zachodniej kulturze, w naszej wciąż chwieje się na jednej nodze. Rok jubileuszowy to koncerty w całej Polsce, obietnica wydania wszystkich jego partytur i nagrania na płyty w rodzimych wykonaniach. Przydałby się też film biograficzny z prawdziwego zdarzenia. Raczej dokument, bo fabuła w rodzaju "Pragnienia miłości", jaką zgotowano Chopinowi, musiałaby wywołać skandal. Brytyjscy znawcy, rozmawiając po londyńskiej premierze "Króla Rogera" na antenie radia BBC, natychmiast wyciągnęli na plan pierwszy homoseksualny kontekst tej opery. W krajowych biografiach Szymanowskiego, na przykład w książce Jerzego Waldorffa "Serce w płomieniach", próżno szukać nawet aluzji na ten temat. - Chciałbym mieć dziś choć część tych pieniędzy, które wydadzą na mój pogrzeb - miał westchnąć Szymanowski, wiecznie borykający się z trudnościami finansowymi. Miał rację: uroczyste pożegnanie zmarłego na gruźlicę kompozytora kosztowało w 1937 r. astronomiczną kwotę 50 tyś. zł. Nie powtarzajmy tego błędu i nie wystawiajmy autorowi "Maski" pomników. Zamiast tego zróbmy wszystko, by jego twórczość została wreszcie zauważona i doceniona przez rodaków. Bo inaczej rok Karola Szymanowskiego upłynie nam pod znakiem Piotra Rubika.



Jacek Melchior


    strona główna     artykuły prasowe