21-03-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Wszedłem na artystyczny Olimp i chcę tu pozostać


Piotr Beczała, tenor, który od kilku lat robi karierę na świecie, dziś wreszcie zadebiutuje w Operze Narodowej w Warszawie, w grudniu wystąpił zaś po raz pierwszy w Metropolitan Opera w Nowym Jorku

     Ma pan tremę przed dzisiejszym przedstawieniem "Rigoletta"?

Nie, jestem po prostu skoncentrowany, by wypaść jak najlepiej. Do kraju docierały skąpe informacje o mnie, na dodatek Polacy często z niedowierzaniem przyjmują wiadomości o sukcesach rodaków w świecie. Przyszedł teraz czas na sprawdzian, jakim zawsze jest żywy spektakl.

Który debiut jest dla pana ważniejszy: dzisiejszy w Warszawie, czy grudniowy w Nowym Jorku?

Wszystkie są ważne. Do Warszawy przyjechałem dość nieoczekiwanie, udało się znaleźć lukę w moim kalendarzu. Przedstawienia "Rigoletta" w Metropolitan miałem zaplanowane od trzech lat był czas, by się z nim psychicznie oswoić.

Czy kiedy wszedł pan do nowojorskiego teatru, pomyślał pan: "przede mną było tu jedynie trzech tenorów z Polski: Reszke, Kiepura i Ochman"?

Oczywiście, duch tradycji jest tam wszechobecny. Ale swą atmosferą Metropolitan nie przypomina świątyni sztuki, niewiele jest teatrów, w których taką życzliwością otacza się artystów, zupełnie inaczej niż na przykład w La Scali. Poza tym rozmowy na temat mojego występu trwały kilka lat, nieskromnie mogę więc powiedzieć, że w Nowym Jorku mnie oczekiwano.

Marzenia się spełniły, co dalej?

Wszedłem na artystyczny Olimp, ale od zdobycia szczytu trudniejsze jest pozostanie na nim, wielu szybko spadło. Moja dotychczasowa kariera była przemyślana, mam nadzieję, że tak będzie nadal. Już wcześniej zresztą podpisałem z Metropolitan kontrakty na kolejne spektakle: jeszcze w tym sezonie wystąpię jako Leński w "Onieginie", potem czeka mnie "Łucja z Lammermoor" z Anną Netrebko. Wierzę, że będę spokojnie realizował kolejne cele.

Łatwo zachować spokój, gdy wszystko się udaje. W pańskiej karierze nie było wpadek ani kryzysów.

Kiedy po studiach w Katowicach dostałem pierwszy angaż do teatru w Linzu, nie myślałem o Metropolitan czy Covent Garden, poprzeczkę podnosiłem stopniowo, ale niczego nie przyspieszałem. To był mój własny pomysł na karierę, wielu bardzo utalentowanym artystom brakuje pokory i dystansu. Pokora i skromność nie są wartościami modnymi w dzisiejszych czasach.

Ja w nie wierzę. Nie przekłuję uszu i nie wepnę kolczyków, by zwrócić na siebie uwagę. Nie zapuszczę długich włosów lub dredów. Takie manipulowanie własnym wizerunkiem jest mi obce, rynek poszukuje, co prawda, kolorowych ptaków, ale szybko jest nimi znudzony. Moimi idolami są artyści, którzy długo utrzymywali świetną formę. W warszawskim teatrze dostałem garderobę Bogdana Paprockiego, wisi w niej plakat wydany z okazji jego 50-lecia pracy artystycznej i dopiero to mnie onieśmiela.

Nigdy pana nie kusiło wystąpić dla kilkudziesięciu tysięcy widzów?

A znajdzie pan salę z dobrą akustyką, która pomieści tylu widzów? Podchodzę do mojej pracy poważnie, a śpiewanie do mikrofonów w parku czy na stadionie odbywa się kosztem obniżenia poziomu artystycznego. Wiem, że to wymóg naszych czasów, ale nie potrzebuję takich występów. Oczywiście, brałem udział w wielkich koncertach, ale zazwyczaj miały charytatywny charakter. Nie robiłem tego dla własnej popularności.

Nie lubi pan śpiewać przebojów, takich jak "O sole mio"?

Chętnie to robię dla przyjaciół na imieninach, ale nie ma to nic wspólnego z moją pracą. Przez te kilkanaście lat określiłem się artystycznie, dyrektorzy i dyrygenci wiedzą, że odmawiam przyjęcia propozycji, które uważam za nieodpowiednie dla mojego głosu, wydaje mi się nawet że jestem ceniony właśnie za taką konsekwencję. Kiedyś nie bardzo wierzyłem w prawdziwość zdania pewnego znakomitego artysty, że karierę robi się dzięki kilku rolom. Dziś rozumiem, że to prawda, śpiewam mnóstwo spektakli "Fausta", "Cyganerii", "Werthera" i "Rigoletta". Do tego dochodzi czasem repertuar słowiański i Mozart, bo jego muzyka jest niezbędna dla kondycji, zwłaszcza tenora.

Jak nie popaść w rutynę i zachować świeżość, gdy ciągle kreuje się te same postaci?

Jest na to prosty sposób. Trzeba być otwartym na nowe doświadczenia.

Nie mówi pan dyrygentowi: proszę w tym miejscu zwolnić tempo, bo ja zawsze tak właśnie śpiewam?

Tylko w wyjątkowych sytuacjach, na ogół pracuję ze świetnymi dyrygentami i nie jest to potrzebne.

A poddaje się pan władzy reżyserów?

Czas ich dominacji już się kończy, przypadł zresztą na okres, gdy pojawiłem się na scenie. Do Polski moda na reżyserski teatr operowy dotarła z poślizgiem. Teraz czekam na wielkich inscenizatorów, a nie na wykreowanych przez media nowicjuszy pragnących eksperymentować na nieznanej im sztuce.

Mimo nieustannych podróży po świecie niedawno zdecydował się pan zamieszkać w Krakowie.

To było marzenie mojej żony. Miło jest wrócić na pięć dni do Krakowa, pochodzić po rynku, wybrać się do teatru, zjeść kolację w dobrej restauracji. Nie męczy mnie życie na walizkach, ale potrzebuję własnego domu w Polsce. Nawet krótki w nim pobyt pomaga odreagować stresy i odzyskać formę.



rozmawiał Jacek Marczyński


Piotr Beczała
Z Polski wyjechał w 1992 r. bezpośrednio po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej, by wziąć udział w kilku przesłuchaniach teatralnych. Dzięki temu otrzymał angaż da Landestheater w Linzu. Tam, jak mówi, śpiewania musiał się uczyć od nowa, ale też w ciągu następnych pięciu lat wystąpił niemal w całym operowym repertuarze odpowiednim dla jego głosu. W 1997 r. przyjął nagle zastępstwo w spektaklu Opery w Zurychu i natychmiast podpisał kontrakt; na tej czołowej scenie europejskiej występuje do dzisiaj. Również od zastępstwa zaczęły się jego kontakty z festiwalem w Salzburgu, dziś pojawia się tam systematycznie, w 2006 r. wystąpił w "Don Diovannim" Mozarta, na 2008 r. zaproponowano mu występ w "Rusałce" Dvoraka. Od 2000 r. stopniowo zdobywa kolejne sceny światowe: Covent Garden w Londynie, Opera Bastille w Paryżu, La Scala w Mediolanie, Staatsoper w Monachium. W grudniu 2006 r. pierwszy raz zaśpiewał w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, i to rolę zastrzeżoną dla najwybitniejszych tenorów [książę Mantui w "Rigoletcie"]. O ile kilka lat temu uznawany był za wybitnego śpiewaka mozartowskiego, o tyle teraz jego specjalnością stał się liryczny repertuar romantyczny - opery Donizettiego, Verdiego, Gounoda, Masseneta.

    strona główna     artykuły prasowe