3 X 2006


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Piękny śpiew w starych dekoracjach


Zamiast premier - wznowienia spektakli w estetyce sprzed 20 lat. Jako rekompensata polskie gwiazdy operowe, a w dalszej przyszłości szansa na studio wokalne

   Nowym dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego - Opery Narodowej jest od tygodnia wybitny polski tenor oraz pedagog, były dyrektor artystyczny Opery Krakowskiej Ryszard Karczykowski. Jego nominacja zakończyła wielomiesięczną batalię o to, kto ma kierować czołową sceną operową w Polsce. Dziś Karczykowski odsłania "Gazecie" swoje plany.

ANNA S. DĘBOWSKA: Został Pan powołany na miejsce Mariusza Trelińskiego odwołanego ze stanowiska dyrektora artystycznego Opery na granicy prawa - na grubo przed końcem czteroletniego kontraktu i bez podania istotnej przyczyny. Jak się Pan odnosi do tej sprawy?

RYSZARD KARCZYKOWSKI, dyrektor artystyczny Opery Narodowej: Nie chcę w to wnikać. Zostałem powołany przez dyrektora naczelnego zgodnie z nowym statutem Teatru Wielkiego. Natomiast cenię Mariusza Trelińskiego jako reżysera i chcialbym z nim współpracować. Może nawet połączyć jego wizję teatru z moim rozumieniem opery,w którym muzyka i piękno głosu są najważniejsze. Jednak to Janusz Pietkiewicz jako dyrektor naczelny prowadził rozmowy z Trelińskim. Nie miałem wpływu na to, że nie doszli do porozumienia.

Nowy statut Opery, który minister Ujazdowski opracował razem z Pietkiewiczem, daje dyrektorowi naczelnemu pełnię władzy. Na ile musi się Pan podporządkować dyrektorowi Pietkiewiczowi?

- Ograniczają mnie tylko finanse. Muszę dbać o to, aby koszty produkcji mieściły się w budżecie teatru. Poza tym mam nieograniczoną swobodę. Tym bardziej że z dyrektorem Pietkiewiczem mamy te same zapatrywania na operę. Nie tracąc z pola widzenia wielkiej klasyki operowej, trzeba też promować polską muzykę, której ostatnio było tu jak na lekarstwo. Zaproponowaliśmy cykl XIX-wiecznych polskich oper w wersji koncertowej. Na pewno nie będziemy sięgać tylko do magazynów, ale niektóre przedstawienia sprzed 10 i 15 lat są interesujące, np. "Bal maskowy" czy "Rigoletto" w wersji scenograficznej mediolańskiej La Scali.

W tym sezonie nie będzie ani jednej premiery operowej na dużej scenie. W ubiegłym roku mieliśmy cztery nowe tytuły. Nie będzie "Kopciuszka" Rossiniego w reż. Keitha Warnera, nie będzie "Orfeusza i Eurydyki" Glucka w reż. Trelińskiego. Jest za to wznowienie baletu "Grek Zorba".

- Koszty "Kopciuszka" przekraczają możliwości budżetu. Premiera "Orfeusza" ma odbyć się w styczniu 2008 r. Zostawiamy cztery tytuły wyreżyserowane przez Mariusza Trelińskiego, "Wozzecka" Krzysztofa Warlikowskiego i "Czarodziejski flet" Achima Freyera. Wprowadzamy do repertuaru "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Zygmunta Krauzego, balety do muzyki Szymanowskiego i słynną inscenizację, "Oniegina" [nowa dyrekcja nigdy nie podaje, że te dwa ostatnie projekty zaplanował Mariusz Treliński]. Wznowimy m.in. "Traviatę", "Nabucca", "Carmen", z baletów "Dziadka do orzechów", może też "Greka Zorbę".

Czy zostawi Pan eksperymentalny cykl "Terytoria"?

- Przez wiele lat śpiewałem w Niemczech. Tam prawie każda scena operowa ma scenę eksperymentalną. Sam śpiewałem np. u Goetza Friedricha, Harrego Kupfera czy Jeana-Pierre'a Ponnelle'a. Będziemy więc kontynuować ten nurt - już w drugiej połowie przyszłego roku wystawimy kameralną operę Salvatore Sciarrino "Luci mie traditrici", a na dużej scenie prapremierę nowej opery Pawła Szymańskiego "Qudsiya Zaher" [nowa dyrekcja nigdy nie podaje, że również te dwa projekty zaplanował Mariusz Treliński].

Co z zespołem? Jest tu zatrudnionych ok. 20 osób, które od lat nie wychodzą na scenę. Zamierza Pan to zmienić?

- Zespół solistów zostanie zredukowany do 20 osób. Pozostali przejdą na wcześniejsze emerytury - nie będziemy zwalniać tych, którzy stracili głos na tej ogromnej scenie. Natomiast chcę zapraszać najlepszych polskich śpiewaków: Ewę Podleś, Piotra Beczałę, Aleksandrę Kurzak, Mariusza Kwietnia. Do konkretnych przedstawień. Nasi słuchacze powinni mieć styczność z wybitnymi śpiewakami. Musimy też zadbać o doskonalenie i promocję naszych młodych wokalistów. Chcę, aby przy Teatrze Wielkim powstało studio wokalne.

W Operze Narodowej działają silne związki zawodowe. Potrafią zniszczyć dyrektora, który im nie odpowiada. Nie obawia się Pan utrudnienia pracy artystycznej? Powtórki tego, co stało się w Krakowie, kiedy załoga w 99 proc. opowiedziała się przeciwko Panu?

- Jeśliby tak było, odejdę. Tak jak odszedłem z Krakowa. Mam pewną misję do spełnienia w tym teatrze. Ale nie wiadomo, czy uda mi się ją spełnić. Opera Narodowa nie ma szczęścia. Nie ma stałości, ciągłości, trudno więc planować założenia artystyczne na dłuższy okres. Ale będę się starał.



Rozmawiała Anna S. Dębowska


    strona główna     artykuły prasowe