nr 60, 12 III 2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Taki sobie sukces


 

     Podczas większości spektakli mieszcząca prawie 2 tyś. osób sala Teatru Wielkiego jest wypełniona, biletów na wiele tytułów nie sposób dostać mimo zwiększonej liczby przedstawień w sezonie. To wynik zmian, jakie wprowadziła dyrekcja Opery Narodowej od momentu objęcia stanowisk we wrześniu ub. roku. Wydawało by się - sukces. Teatr oferuje jednak na razie tylko powrót do "codzienności dla szerokiej publiczności", czyli nie dla krytyków i melomanów szukających nowości, bo wszystkie inscenizacje obecne w repertuarze widzieli po kilka razy i w różnych wykonaniach. Ten najbardziej opiniotwórczy krąg zainteresowanych operą nie ma na co do Teatru Wielkiego pójść. Dobrze, że mają na co pójść szkolne wycieczki i rodziny z dziećmi. Sęk w tym, że choć sala i kasa są pełne, nie zawsze ma to coś wspólnego z prawdziwą operą i muzyką. To, co może pogodzić wybrednego melomana z szeregowym przedstawieniem bez awangardowych nowinek, to wykonanie. W tej materii jak na razie nie jest za dobrze, obsady kolejnych wznowień bardziej przerażają, niż satysfakcjonują. Również w spokojnie dotąd pracującym zespole baletowym widać jakąś niepokojącą zmianę atmosfery, dziwią niektóre decyzje obsadowe. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja orkiestry, która ostatnio tylko pod gościnną batutą gra na przyzwoitym poziomie. Może dyrektorzy Pietkiewicz, Karczykowski i Bugaj (szef muzyczny TW) powinni się zastanowić nad ściągnięciem na stałe jednego z kapelmistrzów, którzy tak dobrze poprowadzili w tym sezonie "Tankreda", "Damę pikową" czy "Wozzecka"? Z niecierpliwością wyglądamy też premier, bo to one pokażą prawdziwy kierunek zamierzeń artystycznych dyrekcji. Ale to będzie można oceniać dopiero w przyszłym sezonie. Na razie w oczy bardziej rzucają się nowe firanki we foyer i dywany na schodach, a nie to jest w operze najważniejsze.



Katarzyna K. Gardzina


    strona główna     artykuły prasowe