17 III 2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Upiory w operze


Jeszcze nie przebrzmiały wspomnienia nieudanego wznowienia "Nabucca" w Teatrze Wielkim, a już najważniejsza w Polsce scena muzyczna zafundowała widzom kolejne buble.

     Pierwszy to szumnie reklamowany przez teatr debiut tancerki corps de balet w jednej z najtrudniejszych partii baletu klasycznego. Natalia Wojciechowska, znana niektórym widzom ze sceny warszawskiej Romy, wystąpiła w "Jeziorze łabędzim" jako Odetta - Odylia. Choć nie można tej młodej tancerce odmówić pewnych zalet, nie uzasadniają one eksperymentu powierzenia jej tak wielkiej partii. Pomijając nawet liczne niedociągnięcia techniczne, stworzyła ona postać tak przerysowaną, że nie wiadomo, co ma wspólnego z subtelnością księżniczki zaklętej w łabędzia. O partnerach debiutantki lepiej w ogóle nie wspominać.
Drugi, to kolejne z serii wznowień, które mają poszerzać bieżący repertuar teatru. Na stołeczną scenę wróciła "Halka" Moniuszki w reżyserii Marii Fołtyn pod batutą Antoniego Wicherka. Z czystym sumieniem można pochwalić orkiestrę i chór, spektakl był solidnie przygotowany, jednak znów problemem okazali się soliści. Kto zadecydował o tym, aby w rolę tytułową wcieliła się polonijna artystka Maria Knapik, nie wiem. Ale ten ktoś powinien usłyszeć westchnienie ulgi i słowo "nareszcie", które wydarło się z piersi udręczonego widza, gdy Halka skoczyła do rzeki. Piskliwy, rozwibrowany do granic możliwości głos, fatalna dykcja, manieryczne aktorstwo rodem z taniej operetki - to nie są predyspozycje do śpiewania w Operze Narodowej. Dodać można tylko, że na podobnym poziomie partnerował jej Adam Szerszeń jako Janusz.



Katarzyna K. Gardzina


    strona główna     artykuły prasowe