nr 4   17-02-2008


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Rehabilitacja księcia Mantui


Ze starego dowcipu: "czy jest u was jakieś życie nocne? Jest, ale akurat ją zęby bolą." Jeśli w Polsce jeszcze istnieje jakieś życie operowe, to Wrocław wydaje się dziś jedynym miejscem, gdzie "zęby nie bolą". Oto kolejne wydarzenie, zapewne nie tak spektakularne jak słynne już nie tylko w kraju "superprodukcje", ale artystycznie równie wartościowe: Rigoletto w inscenizacji Michała Znanieckiego.

    Pierwszym zaskoczeniem jest obramowanie sceny fantazyjną winietą (jej dolna część, zaokrąglona drewniana konstrukcja, pozostaje na scenie przez całe przedstawienie) - czy miałby to być sposób zaznaczenia dziewiętnastowiecznej konwencji dzieła? Dwa z trzech aktów rozgrywają się na półkoliście ograniczonej przestrzeni, nakrytej plafonem a scenografia jest raczej ascetyczna, w czym należy się ponoć doszukiwać nawiązań do szekspirowskiego teatru "The Globe": w pierwszej scenie za całą dekorację służą rozmieszczone na ścianach owego scenicznego półkola ażurowe, świecące kulisy, potem centralne miejsce na scenie zajmie okrągły pawilon a może raczej mansjon ze średniowiecznego teatru: w jednej wersji jest to domostwo Rigoletta (zarazem rodzaj klatki, w której mieszka Gilda), w innej fragment pałacu z wejściem do sypialni Księcia. Trzeci akt jest utrzymany w zgoła odmiennej stylistyce ekspresjonistycznego horroru: ponura, mroczna równina, pośrodku niej las rąk wydobywających się z jakiejś otchłani, daleko w głębi oświetlone pomieszczenie, w którym Książę ma spędzić noc.

Świat dworu, sztuczny i zepsuty, na swój sposób (nie zanadto oryginalnie) opisują kostiumy: damy wystylizowane są na królową Elżbietę I (w wersji Cate Blanchett, przemalowanej na biało), z kolei "cortigiani" mają na sobie długie ciemnoczerwone kaftany, przez co wyglądają trochę na bojarów, którzy urwali się ze spektaklu Borysa Godunowa. Do tego: akrobaci na linach (podczas zabawy dworskiej), atrakcyjna reżyseria świateł (Bogumił Palewicz), zgodność ruchu scenicznego z muzyką. I przekonująca ekspresja wokalna i aktorska.

Po premierze Napoju miłosnego w czerwcu ubiegłego roku odniosłem wrażenie, że naturalną specjalnością Michała Znanieckiego jest multimedialne widowisko plenerowe, opera wielkich efektów wizualnych. Teraz muszę przyznać, że jest on nie mniej zręczny w scenicznej "kameralistyce", innymi słowy - w budowaniu psychologii postaci. Nie tylko stara się przeniknąć motywacje protagonistów, ale też z owymi motywacjami ciekawie eksperymentuje. W Rigoletcie próbuje mianowicie usprawiedliwić i zrehabilitować Księcia. Duca di Mantua to już nie cyniczny uwodziciel, tylko mężczyzna znudzony i zmęczony kobietami, którego odmienia prawdziwe uczucie: miłość do Gildy. Znaniecki pokazuje to całkiem przekonująco, gdy Książę w trzecim akcie z demonstracyjną niechęcią ulega wdziękom Magdaleny, a wcześniej daremnie szuka w niej podobieństwa do Gildy. Także tytułowy bohater nie jest u Znanieckiego postacią jednoznacznie negatywną, mimo iż jego zaborcza miłość ojcowska, urażona duma i niepohamowana żądza zemsty prowadzą do tragedii. Gilda z kolei, zgodnie z zamysłem reżysera, stara się nas przekonać, że nie jest na wpół dziecinną ofiarą uwodziciela, ale młodą kobietą, która wie czego chce i która świadomie wybiera swój los.

Tak się złożyło, że niżej podpisany nie miał szczęścia asystować przy premierze z pierwszą obsadą, w której błyszczały gwiazdy międzynarodowych scen: Andrzej Dobber jako Rigoletto, Aleksandra Kurzak jako Gilda i Gregory Turay jako Książę Mantui. O ich znakomitym udziale szeroko rozpisywała się prasa codzienna i z pewnością czytelnicy "Ruchu Muzycznego" zetknęli się z tymi relacjami. Ja trafiłem na drugie przedstawienie, z obsadą złożoną w większej części z młodych śpiewaków - i także miałem swoją satysfakcję, bo tego rodzaju odkrycia są co najmniej równie ekscytujące jak występy uznanych sław. Rewelacją tego przedstawienia okazała się Aleksandra Kubas w roli Gildy, jeszcze studiująca we wrocławskiej Akademii Muzycznej u Danuty Paziukówny: piękna liryczna barwa i interpretacja wyszlifowana w najdrobniejszych detalach, podana z niezwykłą starannością i precyzją. Jeśli młodych adeptów stać na ten poziom doskonałości technicznej i tę żarliwość wyrazu, to można z optymizmem patrzeć w przyszłość polskiej wokalistyki. Partnerował jej znakomicie Arnold Rutkowski, który ze swym miękko i szlachetnie brzmiącym głosem, świetnie kontrolowanym pod względem barwy i ekspresji, wyrasta na jednego z czołowych polskich tenorów. Trzecią młodą rewelacją wokalną - wspaniała, bogata barwa głosu! - była Ukrainka Irina Żytyńska w roli Magdaleny. Wreszcie, kreację może nierówną, ale niezwykle przejmującą stworzył nestor tej obsady Bogusław Szynalski, kapitalny w drugim akcie (z arią "Cortigiani"), i jakby trochę wycofany w akcie trzecim. Bardzo przekonujący postaciowo - zgodnie z koncepcją reżysera nie złośliwy kaleka, ale silny, dumny i bezwzględny mężczyzna, w domu odrzucający sztuczny garb, który jest dlań tylko atrybutem zawodu, zbędnym w prywatnym życiu.

Całość pod batutą Ewy Michnik mogła uradować wysokim poziomem muzycznym nawet bardzo wymagających miłośników opery, ci zaś, którzy słyszeli obie obsady, mieli problem z określeniem, która z nich była lepsza.

Giuseppe Verdi Rigoletto. Kierownictwo muzyczne: Ewa Michnik, reżyseria i scenografia: Michał Znaniecki. Premiera w Operze Wrocławskiej 21, 22 i 23 grudnia 2007



Olgierd Pisarenko


    strona główna     artykuły prasowe