nr 240, 13-10-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Jazz na stacjach Drogi Krzyżowej


Wybitny pianista jazzowy wspólnie z Ryszardem Perytem jest autorem opery "Via Sancta - Ojcu Świętemu". Premiera w poniedziałek w Teatrze Wielkim w Warszawie

    Kto jest ojcem tego pomysłu?

Mógłbym zażartować, że sam Ojciec Święty, i chyba Jan Paweł II, który miał poczucie humoru, nie obraziłby się za takie stwierdzenie. Natomiast, mówiąc poważnie, z Ryszardem Perytem połączyła mnie poezja Karola Wojtyły z czasów, kiedy był klerykiem i miewał wątpliwości. Są one zapisane w poemacie "Hiob" czy "Wybrzeżach pełnych ciszy". W widowisku posługujemy się tymi tekstami, ale będą też fragmenty "Tryptyku rzymskiego", testamentu Jana Pawła II oraz sekwencja łacińska "Stabat Mater".

Czy to oznacza, że słowo znajdzie się na pierwszym planie, a muzyka będzie jedynie mu towarzyszyć? To chyba niewdzięczne zadanie dla kompozytora.

Tak tego nie odczuwam. Wiedziałem, że muszę się podporządkować słowu, by nie zatracić głębi przekazu papieskiej poezji. To było główne zadanie moje i reżysera. Wymyśliliśmy podtytuł "opera uboga", bo z założenia tworzymy widowisko ascetyczne, ale także "u boga", a więc mające kontekst metafizyczny.

Muzyka też będzie ascetyczna?

Publiczność zostanie zaproszona do wędrówki do trzech stacji Drogi Krzyżowej, ulokowanych w różnych miejscach Teatru Wielkiego. Każda ze stacji ma odmienny charakter. Część pierwsza bazuje na muzyce improwizowanej, bohaterami są tu aktorzy: Teresa Budzisz-Krzyżanowska i Krzysztof Kolberger. Chciałem nawiązać do idei popularnej w latach 60. ubiegłego wieku. Spopularyzował ją Krzysztof Komeda z Haliną Mikołajską i Wojciechem Siemionem, łącząc improwizację jazzową z poezją. Tej scenie daliśmy tytuł "Aktor", bo odwołujemy się też do teatralnych doświadczeń Karola Wojtyły. Część druga "Kapłan-Ojciec" opiera się na zamkniętej formie muzycznej, jaką jest oratorium. Nie opera, ale oratorium, gdyż nie posługuje się ono akcją, ma charakter misterium. Używałem słowa mówionego, ale będą też soliści śpiewacy, orkiestra oraz kameralny chór.

To pana pierwsza próba zmierzenia się z muzyką klasyczną?

Dawno temu napisałem koncert fortepianowy, potem także kilka utworów symfonizujących. Natomiast po raz pierwszy spróbowałem połączyć różne gatunki, także improwizacje z muzyką dokładnie zapisaną w nutach. Bardzo mnie to wciągnęło, mam okazję pokazać moje różnorodne możliwości jako kompozytor i pianista.

Na finał wybrał pan swoje "Stabat Mater" wykonywane wielokrotnie na koncertach i nagrane na płycie.

Dorobiłem się nawet dwóch albumów ze "Stabat Mater". Połączenie jazzu z muzyką odwołującą się do chorału gregoriańskiego wydawało mi się najodpowiedniejsze do części zatytułowanej "Święty".

Co panu sprawiło największą trudność w tym przedsięwzięciu?

Zmierzenie się z symbolem, jakim jest Jan Paweł II. Ten utwór traktuję też jako próbę ukazania wartości, jakie wniósł on w losy moje, mojej rodziny, całego kraju. Papież wciąż żyje w nas, takie postaci zdarzają się raz na kilkaset lat. Zastanawiałem się, czy wypada mi zrobić ten spektakl i czy podołam zadaniu. Podszedłem do niego z pokorą i mam cichą nadzieję, że muzyka pomoże przybliżyć słuchaczowi słowo Jana Pawła II.

Długo się pan wahał przed podjęciem tego wyzwania?

Pierwsze rozmowy prowadziłem w ubiegłym roku, ale wciąż miałem wątpliwości. Ostateczne ustalenia z dyrektorem Opery Narodowej Januszem Pietkiewiczem zapadły w kwietniu. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę ze współpracy z Ryszardem Perytem, wybitnym znawcą muzyki liturgicznej. Wspieramy się nawzajem, zresztą wspólnie dokonaliśmy wyboru tekstów.



rozmawiał Jacek Marczyński