nr 272,   21-11-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Starego mistrza nudzą dyletanci


Wielki reformator opery od ponad 30 lat należy do najbardziej zapracowanych reżyserów świata i wciąż uznawany jest za artystę nowoczesnego. Teraz po raz pierwszy przygotowuje premierę w Polsce – „Opowieści Hoffmanna”

    W warszawskiej Operze Narodowej zakończyła się poranna próba „Opowieści Hoffmanna”, ale Harry Kupfer jeszcze rozmawia ze swymi asystentami. Ustala szczegóły, dodaje nowe pomysły. – Im jestem starszy – powie potem na powitanie – tym opera bardziej mnie fascynuje. Przychodzą mi do głowy nowe koncepcje, inaczej patrzę na znane utwory.To nietypowe wyznanie dla artysty, który przygodę z teatrem zaczynał pół wieku temu, a w dorobku ma ponad 190 inscenizacji na scenach niemal całego świata.

Młodzieńcze fascynacje

Po pierwszych premierach zrealizowanych w dawnej NRD zaczęto go uważać za kontynuatora wielkiego Waltera Felsensteina. – Jestem berlińczykiem, a on działał w tym mieście – przyznaje Harry Kupfer. – Jako młody chłopak oglądałem jego przedstawienia, dzięki nim postanowiłem zostać reżyserem.Walter Felsenstein uwolnił operę od konwencjonalnej sztampy inscenizacyjnej. Swe idee urzeczywistnił w Komische Oper, którą dla niego stworzyły w 1947 r. władze wschodniego Berlina. Ciągnęły tam pielgrzymki widzów i reżyserów ze świata pragnących poznać metody pracy tego inscenizatora. O spektaklach Felsensteina krążyły legendy. Potrafił tygodniami ustawiać chór i statystów, dbając o to, by wszyscy poruszali się zgodnie z rytmem muzyki, a każda postać była prawdziwa i żywa.– Nigdy nie byłem uczniem Felsensteina – przyznaje Harry Kupfer. – Ale gdy robiłem pierwsze przedstawienie w berlińskiej Staatsoper, zaproponował mi pracę u siebie. Odmówiłem, bo podpisałem już kontrakt w Dreźnie. Tam miałem zagwarantowane trzy inscenizacje rocznie, w Komische Oper dostałbym jedną na dwa lata. Nie obraził się, przyjeżdżał na moje próby, byliśmy w stałym kontakcie. Może dlatego, że nie pracowałem z Felsensteinem, nie stałem się też jego epigonem. Mam własną wyobraźnię i styl. On wpoił mi zaś, że reżyser musi zaczynać od zbadania zależności między muzyką a tekstem, by na scenie pokazać myśl kompozytora, a nie własne pomysły

Ucieczka od rutyny

Kupfer podkreśla, że nie interesuje go uprawianie polityki czy propagandy w teatrze, choć niejednokrotnie w jego spektaklach odnajdywano obraz współczesności. Tak było z głośną w latach 80. inscenizacją „Czarodziejskiego fletu” w Komische Oper. Bajkową opowieść Mozarta umieścił w ponurej wielkomiejskiej scenerii, kojarzącej się ze wschodnim Berlinem, a Sarastro ze świtą przypominał komunistycznych oficjeli. Jednym z nich stawał się w finale Tamino, Pamina zaś decydowała się na ucieczkę do utopijnej krainy wolności.Kupfer zawsze natomiast zaskakuje oryginalnym odczytaniem znanych utworów – wbrew tradycji i rutynie. Tak było z jego wersją „Holendra tułacza” Wagnera na festiwalu w Bayreuth w 1978 r., gdy tę opowieść przedstawił jako sen głównej bohaterki, czy ze znakomitą wersją „Pierścienia Nibelunga”, także w Bayreuth, ale dziesięć lat później. Zachował mitologiczny charakter sagi, ale przeniósł ją w przyszłość, gdy świat zmierza ku zagładzie po kosmicznej katastrofie.Tę realizację wagnerowskiej tetralogii wspomina do dziś. – To był przykład idealnej współpracy z Danielem Barenboimem – mówi. – Potrzebuję związku partnerskiego z dyrygentem, a on razem ze mną robił wszystkie próby sceniczne. Znał moją koncepcje, czasem podpowiadał, że muzyka potrzebuje więcej ruchu i emocji na scenie. Od tego czasu w każdym teatrze oczekuję, że dyrygent będzie ze mną współdziałać.Po tylu latach wciąż uważa się za reżysera nowoczesnego, ale dodaje: – Nowoczesność nie polega, jak sądzi wielu, na ubraniu bohaterów we współczesne ubrania, lecz na tym, że nasz świat i sposób myślenia próbujemy połączyć ze sztuką przeszłości, w której odnajdujemy uniwersalne problemy.Może dlatego nie ma najlepszej opinii o tym, co modne w teatrze. – Oglądam wiele złych inscenizacji, w których reżyser nie trzyma się tekstu – twierdzi Harry Kupfer. – Opowiada własną historię, a muzyka toczy się niezależnie od niej. Dla mnie takie spektakle są nudne, po dziesięciu minutach mam dość.Przedstawienia przygotowuje długo, dopieszczając każdy szczegół. – U Felsensteina próby trwały miesiącami – wspomina. – Mnie wystarczy od sześciu do siedmiu tygodni, ale musi to być okres intensywnej pracy. Wiem, że jestem dziś wyjątkiem. Większość reżyserów nie umie jednak czytać nut, zatem byle jak ustawia chór oraz główne postaci i jedzie zarabiać w innym teatrze.

Lista nowych pomysłów

Ciągle ma utwory, które chciałby wystawić. – Za mało inscenizowałem oper francuskich i słowiańskich – przyznaje. – Kiedyś, przed laty, widziałem „Halkę” Moniuszki, w Polsce zobaczyłem „Straszny dwór”. To są skarby, ale trudno takie tytuły umieścić w repertuarze teatrów niemieckich.Ma wszakże w dorobku polskie dzieła. W 1986 r. na festiwalu w Salzburgu przygotował prapremierę „Czarnej maski” Pendereckiego, w 2001 r. w Dreźnie wystawił „Diabły z Lou-dun” tego kompozytora. Spektakl miał być przeniesiony do Warszawy, ale odmienne warunki obu scen uniemożliwiły ten zamiar. – Spektakl zawsze przypomina misterną układankę – mówi Harry Kupfer. – Rodzi się w pracy zespołowej, a gdy ona szwankuje, lepiej zostać w domu i słuchać oper z płyt. To nie powinno zdarzyć się tym razem. Zwykle lubię dłużej pospać, w Warszawie co rano wstaję i cieszę się, że mam próbę.

Harry Kupfer, reżyser

Urodził się w 1935 r. w Berlinie, zadebiutował w 1958 r. („Rusałka” Dvořaka w Halle), potem reżyserował w prowincjonalnych teatrach NRD, m.in. w Stralsund i Weimarze. W 1971 r. został dyrektorem Opery w Dreźnie, a w 1981 r. głównym reżyserem Komische Oper w Berlinie. W latach 1994 – 2001 był też dyrektorem tego teatru, kontynuując dokonania jego słynnego założyciela Waltera Felsensteina. Od sześciu lat nie jest na stałe związany z żadną operą, zawsze też obowiązki dyrektorskie umiał łączyć z własną pracą reżyserską.Przygotował ponad 190 premier, jego międzynarodowa kariera rozpoczęła się z końcem lat 70., m.in. od głośnej premiery „Holendra tułacza” Wagnera na festiwalu w Bayreuth. Pracował m.in. w Amsterdamie. Londynie, Wiedniu, Salzburgu, San Francisco, Moskwie, a ostatnio w Helsinkach. Jednym z najważniejszych jego osiągnięć jest wystawienie w latach 1992 – 2001 wszystkich dramatów Wagnera w berlińskiej Staats-oper.Jest artystą, który unowocześnił teatr operowy. Na jego spektaklach wychowało się wielu awangardowych dziś reżyserów.W Polsce był dotąd jedynie z zespołem Komische Oper, „Opowieści Hoffmanna” reżyserował natomiast wcześniej czterokrotnie. Premiera jego spektaklu w Operze Narodowej – 30 listopada.



Jacek Marczyński