28-09-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Opera moralnego niepokoju


W 2000 roku w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej reżyser Mariusz Treliński pokazał jedno ze swych najpiękniejszych przedstawień - "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego. Siedem lat później w Operze Wrocławskiej Treliński zmierzył się z samym sobą, nikt bowiem w Polsce od 2000 roku nie porwał się na tę operę.

    WYMAGAJĄCE DZIEŁO

Premiera "Króla Rogera" - opery, której akcja została umiejscowiona w XII-wiecznym królestwie Sycylii za panowania Rogera II z rodu normandzkiego - odbyła się 19 czerwca 1926 roku w warszawskim Teatrze Wielkim, w reżyserii Adolfa Popławskiego i pod batutą Emila Młynarskiego. Kolejne inscenizacje pokazano za granicą. Po wojnie "Król Roger" powrócił do Warszawy dopiero w 1965 roku.
Co zdecydowało o tym, że dzieło Szymanowskiego ma tak skromną przeszłość sceniczną? Opinia dzieła trudnego i nie do końca zrozumiałego, o poetycko-symbolicznym znaczeniu. "Król Roger" nie jest bowiem klasyczną operą z tradycyjnym librettem. Wręcz przeciwnie - jest jej zaprzeczeniem. Akcji w sensie dramatycznym nie ma tutaj w ogóle. Dzieło stoi na pograniczu opery, muzycznego dramatu, oratorium. Także pod względem czysto muzycznym jest dźwiękowym tyglem, w którym odnajdziemy wyrafinowane brzmieniowo echa impresjonizmu, elementy muzyki cerkiewnej, nawet góralskiej. Słowem, rzecz niezwykle trudna do scenicznego ujarzmienia.

NAJWAŻNIEJSZY BOHATER

Wrocławski "Król Roger" (druga inscenizacja w tym mieście) - przeniesiony do telewizji - jest spektaklem kompletnie innym od warszawskiego. W Operze Narodowej oglądaliśmy bardzo osobistą opowieść o rozpadzie systemu wartości, światopoglądu, religii. Tutaj Mariusz Treliński koncentruje się na konkretnych bohaterach, ich psychice i uczuciowości - skupia się na
To nie jest tylko opowieść o rozkładzie dogmatów, to raczej historia fascynacji człowiekiem - jego wolnością, miłością, pragnieniem spełnienia, odrzucenia wcześniej przyjętych norm, ucieczki w nieznane (choć o mniejszym nasyceniu podtekstem homoseksualnym niż w przypadku warszawskiej realizacji).
Wyrafinowane libretto Jarosława Iwaszkiewicza - z korektą Szymanowskiego długo pracującego nad ostateczną wersją - staje się w ten sposób bardziej ludzkie, bliższe naszemu rozumieniu świata.

HIPNOTYCZNA MUZYKA

Są trzy fragmenty w tym spektaklu, które pozostają na długo w pamięci. Już sam początek - z muzycznego i dramaturgicznego punktu widzenia niejednokrotnie kontestowany, bo pozbawiony przez Szymanowskiego klasycznej uwertury - robi ogromne wrażenie. To scena w bizantyjskiej świątyni (z pięknie brzmiącym chórem prawosławnym) spuentowana przeszywającym wiatrem zapowiadającym nadejście nieznanego. Kolejny jest taniec bachiczny z aktu II - demoniczny, krwiożerczy, zamieniający się w wyuzdaną orgię.
I wreszcie cały akt III - realizacyjny majstersztyk z projekcjami wideo - zamknięta, niemal ekspresjonistyczna struktura, z Rogerem przykutym do łóżka szpitalnego i z finałowym, hipnotycznym obcowaniem z absolutem.
Cały spektakl, także w adaptacji filmowej, ogląda się znakomicie - pełen jest wyśrubowanych emocji, dramatu, napięcia, które rozwija się wraz z kolejnymi scenami. Najsłabszym elementem jest II akt. Umieszczenie pałacu Rogera w banalnej scenografii kanapowo-knajpianej w zestawieniu z surowością, a nawet metafizyką aktu I i demonicznością aktu III powoduje dysonans.
Muzycznie opera jest popisem Andrzeja Dobbera. Śpiewak znakomicie kreuje partię tytułową - bryluje wokalnie i aktorsko, tworząc silną, zdeterminowaną postać króla. Aleksandra Buczek potwierdziła walory wokalne - jej Roksana jest namiętna, bardzo bliska, w jej postawie nie ma nic z tajemniczości.
Największy problem sprawia Pasterz, ale ilu dziś śpiewaków jest w stanie udźwignąć tę rolę? Pavlo Tolstoy nie do końca się w tym sprawdził. Bo w operze Szymanowskiego nie tylko o śpiewanie przecież chodzi. Pasterz jest postacią kluczową - to od niego wszystko się zaczyna, to on wprowadza zamęt, stając się przewodnikiem duchowym reszty.
Prowadzącej całość Ewie Michnik udało się, co niezwykle trudne, zintegrować wszystkie elementy tej "filozoficznej opery": eklektyczność partytury, wielowymiarowość, a właściwie otwartość formy oraz zaskakujące propozycje inscenizacyjne. ,



Jacek Hawryluk