24-11-2008
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Mistrz w oazie, własnej wrażliwości i licznych inspiracji


Apologeci Pendereckiego widzą w nim wieszcza, proroka, klasyka. Niestety najnowsze kompozycje mistrza potwierdzają pogłębianie się jego eskapistycznych ciągot.

    Wczoraj w warszawskiej Operze Narodowej spektakularną, acz igrającą z poczuciem dobrego smaku realizacją "Siedmiu bram Jerozolimy" zakończył się Festiwal Krzysztofa Pendereckiego. Jedno z najlepszych oratoriów mistrza zilustrowano animacjami Tomasza Bagińskiego utrzymanymi w typowej dlań pstrokatej estetyce fantasy. Mroczna, archaiczna ekspresja oraz ilustracyjna malowniczość "Siedmiu bram Jerozolimy" wciąż robią kolosalne wrażenie, pobudzając wyobraźnię słuchacza w sposób totalny i multimedialny. Jednakże apokaliptyczne kreskówki Bagińskiego okazały się kwiatkami do kożucha. A przy okazji pokazały, że muzyka Pendereckiego wyrwana z bezpiecznego - filharmonicznego, operowego czy kościelnego - kontekstu brzmi po prostu staroświecko. Zwrot ku przedawangardowej tradycji dawno zatracił powab przewrotnej świeżości i neokonserwatywnego uniwersalizmu, stając się sentymentalną zmorą muzyki wschodnioeuropejskiej.

Przedstawicielom młodszego pokolenia trudno uwierzyć, że znakiem rozpoznawczym twórczości Pendereckiego były niegdyś ciągłe wolty. Od co najmniej ćwierćwiecza muzyka ta stoi w miejscu, osadzona w rozpoznawalnym po kilku taktach stylu mistrza. Dla jednych doskonale syntetycznym, dla innych - eklektycznym, epigońskim i pretensjonalnym.

Oblicze czterodniowego festiwalu określił mistrzowski, mroczny, acz pełen intrygujących niuansów stylów instrumentacji, unikalny surowy liryzm typowy dla wolnych fragmentów dzieł mistrza (znakomita druga symfonia oraz largo na wiolonczelę i orkiestrę) oraz wyczucie muzycznej dramaturgii. Ale też rytmiczne ubóstwo i manieryczna melodyka tkana od lat z kilku zapożyczonych motywów. Różnie bywało też ze słynnym talentem do budowania wielkich form i narracji, które czasami pożera obsesja monumentalizmu. Zachwianie proporcji dało wręcz autoparodystyczny efekt w niesławnym koncercie fortepianowym "Zmartwychwstanie", ale nie posłużyło też concerto grosso na trzy wiolonczele i orkiestrę.

Być może do podobnych wniosków doszedł sam mistrz, bowiem w ostatnich jego dziełach dają o sobie znać klasycystyczne w istocie skłonności do kondensacji formy, łagodzenia ekspresji, zainteresowania czysto zmysłową urodą brzmienia. Dotyczy to zwłaszcza jego utworów kameralnych, ale też koncertu na róg i orkiestrę, którego polska premiera z udziałem wybitnego wirtuoza Radovana Vlatkovicia miała miejsce na warszawskim festiwalu. Kompozycja leży na antypodach zideologizowanej łopatologii koncertu fortepianowego z tragedią WTC w tle. Bezpretensjonalna, pełna swady i humoru forma oparta na błyskotliwej, kalejdoskopowej grze tragicznego temperamentu kompozytora z lżejszą, niemal pastoralną poetyką najzwyczajniej w świecie cieszyła ucho niczym dzieła Haydna albo Mozarta. Ideały klarowności i lekkości określiły także poetykę III kwartetu smyczkowego, choć tu do głosu doszła bardziej sentymentalna część natury Pendereckiego. Folklorystyczno-ilustracyjne "Kartki z nienapisanego dziennika" wyśmienicie zinterpretował na warszawskiej prapremierze Shanghai Quartet, jednak utwór ten śmiało mógłby trafić do katalogu klasycyzujących przebojów kwartetu Kronos.

U schyłku kariery mistrza jego muzyka zyskuje na przystępności, komunikatywności i wdzięku, wyzbywając się metafizyczno-moralizatorskich pretensji. Być może to owoc ultradojrzałości. Niemniej prawdopodobne wydaje się jednak, że wieszcza aura, znana chociażby z antyreżimowego Requiem Polskiego, dzisiaj zabrzmiałaby już po prostu nazbyt fałszywie. Fenomen muzyki Pendereckiego to zjawisko na wskroś historyczne, którego tematykę, formę i ekspresję współtworzyły bieżące wydarzenia polityczne oraz duch kolejnych dekad. Wobec realiów "transeuropejskiego raju" kompozytor postanowił zamknąć się w oazie własnej wrażliwości i inspiracji. Uwolniona z heroicznego zobowiązania muzyka stała się najwyższej klasy salonową sztuką XXI stulecia. Pół wieku poszukiwań doprowadziło Pendereckiego od awangardowej gry szklanych paciorków do klasycystycznej gry szklanych paciorków.



Michał Mendyk