31-07-2008


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Teatr widzę wielki


Chcę, by Teatr Wielki był uznawany za markę. Tak jak niegdyś Teatr Roma, gdzie widzowie przychodzili dla samej nazwy, a tytuły wybierali prawie w ciemno - mówi Marek Szyjko, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego w Łodzi

    Krzysztof Karbowiak: Zajmował się Pan jako dyrektor finansami dwóch znanych instytucji: warszawskiego Teatru Roma i Opery Narodowej. Przyzna Pan, że dla niektórych objęcie stanowiska dyrektora naczelnego łódzkiego Teatru Wielkiego nie będzie potraktowane jako awans...

MAREK SZYJKO: - Faktycznie, czasem spotykam się z takimi opiniami. Trzeba jednak patrzeć szczegółowo na to, co dana osoba robiła. Tak się składało, że dotąd z wyboru byłem numerem dwa lub trzy. W Romie numerem dwa, w Operze Narodowej już nawet nie trzy... Ale gdy otrzymuje się taką propozycję, jak szefowanie Teatrowi Wielkiemu w Łodzi, trudno nie poddać głębszej refleksji dotychczasowych wyborów zawodowych. I gdy sumuję doświadczenia, dochodzę do wniosku, że chyba warto, a nawet należy, zmierzyć się z takim zadaniem, jakie czeka mnie w Łodzi. Akcentuję słowo zmierzyć, bo wcale nie jest tak, że to co chcę zrobić w Łodzi pod względem wysiłku czy rangi jest jakąś zarządczą plażą. Proszę pamiętać, że tutaj nie mogę się schować za niczyje plecy. Od początku do końca muszę wziąć odpowiedzialność za całość.

Przychodzi Pan kierować instytucją, która ma przygotowany repertuar na najbliższy sezon. Za to też weźmie Pan odpowiedzialność czy dokona zmian?

- Trzeba brać pod uwagę realia i moment, w którym wchodzimy w daną sytuację. Mój poprzednik, a także osoby, z którymi dziś współpracuję, przygotowali od A do Z repertuar na najbliższy sezon. Byłbym nieodpowiedzialny i szalony, gdybym to po prostu wrzucił do szuflady. Ale za ten obszar w teatrze tak naprawdę będę mógł wziąć odpowiedzialność dopiero w następnym sezonie.

- Czeka Pana trudne zadanie, bo delikatnie mówiąc, w ostatnich latach sytuacja finansowa teatru nie wyglądała różowo. To były powody odejść Pana poprzedników, a łódzka opera często gościła w mediach nie z powodu znakomitych premier, ale afer...

- Sytuacja ekonomiczna teatru nie wywołuje we mnie niepokoju. Finanse są zrównoważone, płynność zachowana, zobowiązania realizowane na bieżąco. Potwierdzeniem tego będzie, mam nadzieję, przygotowywane badanie biegłego rewidenta. Chciałbym za to, żeby te obecne finanse - plus te, które uda nam się pozyskać, pozwoliły na pokazanie tej instytucji w nowy sposób, nawet agresywny, pod względem promocji. Musi ona odgrywać godną rolę w projekcie Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Chcę, by nazwa Teatr Wielki w Łodzi uznana była za markę, tak jak kilka lat temu Teatr Roma, gdzie po trzech latach widzowie przychodzili do teatru dla samej nazwy, a tytuły wybierali prawie w ciemno.

Jednak w Romie tę markę zbudował Pan w oparciu o tytuły przedstawień. W Łodzi podąży Pan tą samą ścieżką?

- Do tradycyjnego nurtu teatru operowego chciałbym dodać ten bardziej nowoczesny. Nie będę ukrywał, że prowadzę już pewne rozmowy. Zależy mi na współpracy z takimi twórcami, jak Mariusz Treliński czy Wojciech Kępczyński. Robimy też pewne rozeznanie na temat możliwości koprodukcji. Wiadomo, że nie z Metropolitan Operą, bo nie należymy do tej klasy, ale poprzeczkę powinniśmy ustawiać wysoko. Są dziesiątki teatrów w Europie, z którymi współpraca może być korzystna dla obu stron. Z powodzeniem robią to teatry w Rosji, na całym niemal Zachodzie, ale też na Słowacji czy Węgrzech.



rozmawiał Krzysztof Karbowiak