N A S Z A
  01.07.2008P O L S K A
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Rozwiązać ministerstwo kultury!


W poszukiwaniu oszczędności

   Premier Donald Tusk poszukuje oszczędności. Według jego słów, chciałby wydawać coraz mniej pieniędzy publicznych na rzeczy zbędne lub problematycznie potrzebne. Postawa chwalebna, tym bardziej że w swoim expose szef rządu zapowiadał odchudzenie administracji państwowej.

Po kilku miesiącach gabinetu utworzonego przez Platformę Obywatelską pod przewodnictwem Donalda Tuska w sukurs premierowi poszedł minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski. Z pewnością nie on był pomysłodawcą, ale mocą swego urzędu zainicjował oddanie zwierzchnictwa ministerialnego nad Muzeum Narodowym tzw. Radzie Powierniczej, na czele której stanął muzealnik z Londynu.

W ślad za tym krokiem, jak się dowiadujemy, min. Zdrojewski ma w planie oddanie swoich kompetencji w przypadku Biblioteki Narodowej, Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, Filharmonii Narodowej, Teatru Narodowego itd. Wszystkimi instytucjami kultury narodowej mają rządzić rady powiernicze. Sądząc po tej, która ma odpowiadać za Muzeum Narodowe, nie wróży to niczego dobrego. W pierwszym publicznym wystąpieniu przewodniczącego Rady Powierniczej Muzeum Narodowego prof. Lohmanna padło groźnie brzmiące zdanie, że - cytuję z pamięci - należy dokonać przeglądu eksponatów i niektóre według prawa własności zwrócić właścicielom. Jeśli na tym ma polegać rola wspomnianej rady, to tylko czekać, gdy rękopisy Mozarta i Beethovena pozostawione w Polsce przez Niemców w ostatniej fazie II wojny światowej wrócą do Berlina. Kontynuując myśl dalej, można przyjąć, że Rada Powiernicza Filharmonii Narodowej wymagać będzie od dyrektora Antoniego Wita wykonywania symfonii, np. Mendelssohna, Mahlera i Barbera z pominięciem Karłowicza, Szymanowskiego i Noskowskiego, a podobne ciało kierujące Biblioteką Narodową - kupowania książek i rękopisów np. salonowca Jerzego Pilcha i namaszczonego przez Michnika Kapuścińskiego, bez zwracania uwagi na autografy Sienkiewicza, Żeromskiego i Prusa. Kompetencje, które ministerialne departamenty jeszcze posiadają, mają być oddane ciałom zewnętrznym. Po co więc ministerstwo kultury?

Twierdzenie postawione w tytule nie jest nieuzasadnione również z perspektywy bieżących dokonań ministra Zdrojewskiego, który jak struś z głową w piachu niczego nie widzi ani nie słyszy, przeto dokonań żadnych nie ma. Boi się każdego ruchu, więc nie podejmuje żadnej decyzji. Ile razy pisaliśmy o Operze Narodowej i jej dyrektorze, towarzyszu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Januszu Pietkiewiczu, wyjątkowo przebiegłym graczu traktującym instytucję jak swój prywatny folwark. Na żenująco słabe spektakle w Operze Narodowej min. Zdrojewski nie reaguje; na doprowadzenie przez Pietkiewicza do dymisji dyrektora artystycznego, wybitnego tenora o sławie światowej Ryszarda Karczykowskiego, min. Zdrojewski milczy; na żądania Pietkiewicza dodatkowych pieniędzy na wątpliwe pomysły min. Zdrojewski przeważnie je spełnia. Artykuły relacjonujące panoszenie się Pietkiewicza w TW-ON, nie robią na min. Zdrojewskim żadnego wrażenia. Ostatnio Dorota Szwarcman w "Polityce" dyrekcję opery za miniony sezon artystyczny wprost zmiażdżyła. Napisała o koncertach w operze i różnych dziwnych zamkniętych imprezach. Szkoda, że recenzentka nie poszła o krok dalej i nie wyświetliła, dlaczego Opera Narodowa urządza tyle koncertów, miast zajmować się wystawianiem oper.

Jak się okazało, przyczyna takiego stanu jest prozaiczna. Pan Pietkiewicz wypłaca sobie honoraria za: scenariusz koncertu, za słowo wstępne do koncertu, za esej (to ci tęgi literat!) w książce programowej, w sumie kilkanaście tysiączków. Ale, żeby było ciekawiej, tow. dyrektor wystąpił ostatnio do min. Zdrojewskiego o zaakceptowanie nagrody z zysku opery w wys. 48 tysięcy (dla siebie, oczywiście!). Zatem już teraz wszyscy wiemy, po co te koncerty! Wiemy także, po co został szurnięty Karczykowski. Dlatego, bo na muzyce, dyrygenturze, reżyserii, scenografii, prowadzeniu chóru itd., najlepiej zna się Pietkiewicz, magister Szkoły Głównej Statystyki i Planowania (taką nazwę miała dzisiejsza SGH, wówczas kuźnia prawomyślnych kadr partyjnych!). Jestem ciekaw, co zrobi min. Zdrojewski?' Pewnie się przestraszy Pietkiewicza i schowa głowę w piach. Tak jak boi się aktorki Jandy, i lekką ręką finansuje jej fanaberie; tak jak boi się Pendereckiego, Wajdy i Odorowicz, pozwalając im na realizowanie różnych fantazji. Min. Zdrojewski pozwala też na "szaleńczą" działalność Jacka Wekslera (chciał on w te pędy powołać Instytut Muzyki) - szefa gabinetu politycznego ministra, słabego reżysera teatralnego z Wrocławia, wędrującego po różnych instytucjach kultury w postaci jakiegoś fantoma. Dodajmy: urzędowanie w ministerstwie rozpoczął on od używania grubych wyrazów, najwyraźniej lecząc w ten sposób kompleksy...

Minęło ponad pół roku rządów min. Zdrojewskiego. Co my mamy z tego? On coś ma, na przykład wrażenia z kilku zagranicznych wycieczek, m.in. do Izraela, Stanów Zjednoczonych i Grecji - bez znajomości jakiegokolwiek języka zachodniego. Jak mówią świadkowie, Zdrojewski miał wiele osiągnięć na stanowisku prezydenta Wrocławia. I chyba to był jego intelektualny pułap i właściwe pole działania. W resorcie kultury się nie sprawdza.



Jan Witkowski