N A S Z A
  14.10.2008P O L S K A
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Szalone pomysły ministra Z.


   Potwierdza się to, co od początku urzędowania Bogdana Zdrojewskiego mówiono w światku dziennikarskim, a mianowicie, że resort kultury nie jest dziedziną mu najbliższą. Być może w wojskowości, do czego się ponoć przygotowywał, miałby osiągnięcia większe niż w ministerstwie obecnie prowadzonym.

O powyższym świadczy fakt, że podczas rocznego sprawowania władzy w MKiDN, pan minister nie wyszedł z żadną propozycją przedstawiającą wizję rozwoju kultury polskiej. Nie przedstawił żadnej spójnej wizji, nie pochwalił się jakąś swoją pasją, nie określił, co mu jest najbliższe. Wygłaszał ogólniki, gładko opowiadając o niczym. W konsekwencji ministerstwo przez rok dryfowało, rozdawało pieniądze na lepsze i gorsze cele, działało po staremu. Obecnie zmodyfikowana struktura urzędnicza ministerstwa, nad czym w pocie czoła pracowano, nie zapowiada niczego dobrego, skoro na stanowiskach kierowniczych pozostali ludzie niekompetentni, mało kompetentni lub przypadkowi. Nadal osoby związane z PRL-owskimi służbami mają się dobrze, jak np. były dyplomata z Bułgarii (notabene w zaawansowanym wieku emerytalnym). Powierzenie zaś jednego z ważniejszych departamentów "pani od nauczania początkowego" sprawia wrażenie, że nie fachowość była kryterium w obsadzaniu stanowisk. Zresztą profesjonalizm w MKiDN nigdy nie był w cenie, jak zawodowstwo w dziedzinie kultury nie jest mocną stroną ministra Zdrojewskiego. Uśmiech pobłażania może wywoływać "drobna" pomyłka ministra, który na konferencji prasowej sławnego pianistę i autora Wydania Narodowego Dzieł Fryderyka Chopina profesora Jana Ekiera, "ochrzcił" Ekiertem! Cóż, złośliwie mówiąc, dla ministra kultury obojętne jest, czy słucha Verdiego czy Monteverdiego!

Najnowszym pomysłem p. Zdrojewskiego jest utworzenie w 2011 roku Instytutu Muzyki. Wspomniana nowa instytucja ma powstać ze stopniowego połączenia Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina i Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Instytut ten ma być - według słów ministra - narzędziem rządu do spraw muzyki. Czyżby minister nie wiedział, że skrzyżowanie psa i szczotki nie da pieszczotki?

Narodowy Instytut Chopina nie może być narzędziem rządu, ponieważ musi zajmować się badaniami naukowymi nad spuścizną duchową i materialną polskiego geniusza, muzealnictwem, organizowaniem wystaw, koncertów, festiwali, wydawaniem książek o tematyce chopinowskiej, publikacją płyt z muzyką twórcy mazurków, urządzaniem Międzynarodowych Konkursów Pianistycznych im. Chopina oraz rozszerzaniem kultu kompozytora w kraju i za granicą.

Polskie Wydawnictwo Muzyczne natomiast ma wydawać nuty kompozytorów polskich, literaturę pedagogiczną, książki muzyczne, encyklopedie itd. Te instytucje mają być narzędziem rządu? Jakim narzędziem? Politycznym? Polonezy Chopina chce Tusk zawłaszczyć dla swojej partii? A może partytury Lutosławskiego, Góreckiego, Kilara i Pendereckiego zostaną upolitycznione i wykorzystywane w kampanii prezydenckiej miłośnika futbolu Donalda?

Pomysł powołania Instytutu Muzyki można jedynie wyśmiać i skrytykować, jako efekt chorej jaźni polityków sprawujących władzę. Chyba że w tym szaleństwie jest metoda szukania ciepłych synekur dla swoich zasłużonych, gdy kadencja rządu minie.

Pan Zdrojewski niewiele zrobił do tej pory i zapowiedział, że niczego nie zrobi, jeśli chodzi o strukturę szkolnictwa artystycznego. I bardzo dobrze! Lepiej rzeczywiście niczego w tej materii nie psuć. Pochwalił się natomiast, że pani Hall zgodziła się na powrót muzyki i plastyki do szkół powszechnych. Nie dodał jednak, że przedmiotów tych mają uczyć "artyści po średniej szkole artystycznej" i osoby przyuczone, a więc amatorzy, nie zaś absolwenci wyższych uczelni artystycznych.

Na zakończenie rarytas! Po roku "przymierzania" się do rozwiązania problemów z dyrekcją Teatru Wielkiego - Opery Narodowej wreszcie pan minister kultury zrobił ruch: ze stanowiska dyrektora naczelnego wyrzucił Janusza Pietkiewicza, a funkcję tę powierzył Waldemarowi Dąbrowskiemu. Obaj o decyzji ministra dowiedzieli się ponoć z... mediów!

Czyli od nowego sezonu plany poprzedników realizować będzie nowa-stara ekipa - Dąbrowski i Treliński (dyrektor artystyczny). Wraca nowe: Dąbrowski będzie rządził i "znał" się na operze, a Treliński będzie przygotowywał odkrywcze inscenizacje, stawiając pisuary na estradzie i każąc śpiewaczkom ganiać na golasa. O dyrygencie na razie cisza. Bo dla tych panów opera to głównie dekoracje, kostiumy i teatr; muzyczka natomiast ma podgrywać, robiąc tło dla wzroku.

Nie jestem malkontentem, ale najlepiej gdyby każdy robił to, na czym się zna. Zdrojewski niech zostanie prezydentem powiatowego miasta, Dąbrowski niech zajmie się impresariatem, a Treliński teatrem. Jeśli Donald Tusk pragnie nawet sztukę podporządkować swoim interesom, kulturze polskiej nie wróżę niczego dobrego.



Jan Witkowski