11/2008


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Wspólnota sztuki pod jednym dachem


Rozmowa z Waldemarem Dąbrowskim, Dyrektorem Opery Narodowej

    Ukończył Pan studia na Wydziale Elektroniki Politechniki Warszawskiej, ale niewiele wspólnego łączy Pana z tym zawodem.

To prawda, zdawałam tam, bo było trudno się dostać. Udało się i to sprawiło mi satysfakcję, ale ani jednego dnia nie przepracowałem w tym zawodzie. Skończyłem elektronikę po to, żeby mieć status człowieka wykształconego.

Pana dom przepełniony był duchem Piłsudskiego.

Byliśmy wychowani w kulcie wartości międzywojennych, gdzie na szczycie tego wszystkiego była osoba Marszałka Piłsudskiego. Moja babcia wzruszała się na myśl o Kasztance, a co dopiero o Marszałku.

W 1973 roku założył pan Klub Riwiera Remont, gdzie organizowano wiele głośnych imprez m.in. światową premierę filmu "Zawód reporter". To chyba był ciekawy okres.

Zostałem pierwszym szefem Klubu i tak zaczęła się moja wspaniała przygoda, która trwa do dzisiaj. Jaka jest moja profesja, trudno określić. Kim jestem? Na pewno nie urzędnikiem, ani dyrektorem administracyjnym tego teatru i poprzednich. To taka osobliwa umiejętność tworzenia przestrzeni, w których realizują się prawdziwe talenty.

Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Operą?

O tak, nawet bardzo dokładnie. To był moment otwarcia tego teatru w 1965 roku. Mieszkałem wtedy w Radzyminie, byłem uczniem pierwszej klasy liceum i otwarcie Opery to było wielkie wydarzenie, które śledziłem z zainteresowaniem. Ten piękny, największy na świecie gmach Opery rósł na moich oczach. Nie miałem najmniejszego pojęcia, nigdy bym o tym nie pomyślał, że kiedykolwiek będę siedział w tym gabinecie i rozmawiał z panią.

I to w głównej roli - dyrektora i to po raz drugi. Ciąży na Panu duża odpowiedzialność. Czy inaczej się Pan tu czuje dzisiaj? Pierwszy raz został Pan dyrektorem też na jesieni, we wrześniu, dziesięć lat temu.

Tak, to wielkie wyzwanie. Czuję się tak samo, tylko teatr jest inny, mniej uśmiechniętych twarzy. Chciałbym dokończyć to, czego nie zdążyłem zrealizować wcześniej. Spotkałem się z niewiarygodną biurokracją, ograniczaniem ludzi w ich kreatywności i równocześnie - ze zdejmowaniem z nich odpowiedzialności. Nie uwierzy pani, żeby kupić kilogram mąki za 1,50 zł, która była potrzebna pracowni technicznej, potrzeba było sześć pieczątek i podpisów, a to nie jest jedyna kuriozalna sprawa, z jaką się spotkałem. Nie wierzę w zarządzanie poprzez dyscyplinę formalną. Najważniejsze jest poczucie odpowiedzialności każdego za ten metr kwadratowy, za który odpowiada. Bez wiary w ludzi, którzy tu pracują, bez możliwości artystycznych zespołu, orkiestry, baletu, chóru i bez relacji, jakie mam z Mariuszem Trelińskim, bez potencjału artystycznego twórców, których chcemy zgromadzić wokół siebie, takich jak Borys Kudliczka, Krzysztof Warlikowski czy Grzegorz Jarzyna, nigdy bym się nie odważył wziąć odpowiedzialności za ten teatr.

Czyli gmach największy na świecie, scena najnowocześniejsza, ale nie wszystko gra tak, jak trzeba.

Bo nie rzecz w metrach kwadratowych czy sześciennych, ale w idei artystycznej. Moja koncepcja zarządzania, to formowanie klarownych wizji i zapraszanie do tej przygody osób z różnych działów przestrzeni teatralnej. Teatr to wielka metafora państwa, udział osób ze wszystkich stanów i szczebli społecznych. Każdy musi mieć poczucie sensu tej pracy. Takie, jakie mieliśmy, kiedy Mariusz Treliński debiutował na tej scenie z "Madame Butterfly", czy kiedy pierwszy raz w historii udało się zrobić wspaniałe dzieło - "Króla Rogera".

Był Pan ministrem kultury, to kolejne doświadczenie, które może przydać się w Operze.

To prawda. Mam dwa duże doświadczenia. Mówi się, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale te doświadczenia czynią mnie silniejszym. Tej instytucji nie da się sprawnie prowadzić bez dobrego porozumienia z ministrem kultury. Te dwie perspektywy pozwalają mi dzisiaj lepiej rozumieć to, co się tutaj dzieje. Operę Narodową postrzegam - tu użyję terminologii papieskiej - jako zwornik całej sytuacji kultury narodowej. Tu powinni spotykać się artyści wszelkich talentów, których suma składa się na ostateczne dzieło operowe. Chciałbym ten gmach z powrotem nasycić ideą romantycznej wspólnoty sztuki pod jednym dachem.

Mówiono o Panu: "bywalec salonów".

Mnie interesują salony prawdziwe, a nie te, o których opowiadają.

To wróćmy do największego salonu, do Opery, powiedział Pan, żeby zrobić z tej Opery jedną z dziesięciu najlepszych oper na świecie, potrzebny jest jeden z 30 największych budżetów świata.

Dotyka pani istoty problemu. Oczywiście, korzystamy z dotacji państwowych, ale nie jesteśmy w stanie przy tym budżecie angażować największych gwiazd, tworzyć prawdziwie nowoczesnego teatru. Także urządzenia techniczne z 1965 roku są już przestarzałe, wiele przestrzeni nadaje się do remontu. Przedstawimy ministrowi dobrze skonstruowany, rozsądny, plan finansowy na najbliższe cztery lata.

Zatem każde przedstawienie ma być prawdziwym świętem dla widza, wyjątkowym wydarzeniem?

Tak uważam. Poniedziałek, wtorek czy środa powinny być niedzielą w Operze, a premiera - Bożym Narodzeniem. Wejście do Opery, do tego majestatycznego gmachu, spotkanie się z dźwiękiem, obrazem, emocjami powinno być czymś, co człowieka kreuje, otwiera na inne przestrzenie, uwalnia od chaosu...

Od pośpiechu dnia codziennego...

Tak, od tego opowiadania rzeczywistości, które dzisiaj jest jednym wielkim wideoklipem. Proszę spojrzeć na wiadomości telewizyjne, które zaczynają się zwykle od newsów, kto skłamał, kto na kogo doniósł, kto z kim współpracował. To główne tematy naszej rzeczywistości. Nie ma miejsca na dobro, piękno, prawdę. Tym większa staje się misja instytucji kultury, a w szczególności - instytucji narodowych.

Trudno będzie teraz zaplanować przyszły sezon.

W kulturze teatrów operowych w Europie i na świecie minimalne wyprzedzenie to dwa lata, które pozwalają na rozsądne zagospodarowanie zasobami artystycznymi i materialnymi. Bardzo trudno jest pozyskać znane nazwiska, czy to reżysera, scenografa, czy śpiewaka, w krótszym terminie niż rok. Proszę sobie wyobrazić, że aby spotkać się z Walerijem Giergijewem, szefem Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej, musiałem pojechać do Berlina na spotkanie, które ze względu na brak innych wolnych terminów w naszych kalendarzach odbyło się w berlińskiej kawiarni w nocy pomiędzy północą a trzecią rano. Ale dzięki temu będzie historyczne wydarzenie - po raz pierwszy w naszym teatrze w repertuarowym spektaklu - w "Damie Pikowej" - wystąpi jeden z najwspanialszych dyrygentów naszych czasów, Walerij Giergijew.

Dużo pracy przed Panem i przed Mariuszem Trelińskim.

Tworzymy dobry tandem poparty doświadczeniem w teatrze, filmie w operze. Stawiamy na jakość artystyczną i atrakcyjny, zróżnicowany repertuar. Za sobą mamy już premierę "Fausta" w reżyserii Roberta Wilsona i premierę baletu "Anna Karenina" w choreografii Alexeia Ratmanskyego, który jest dyrektorem artystycznym baletu Teatru Balszoj. Korekty w repertuarze zrobimy od Nowego Roku. Powrócimy do cyklu "Terytoria", myślimy o wystawieniu opery Pawła Szymańskiego. Planujemy "Borysa Godunowa" w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Marzą nam się pierwszoplanowe nazwiska z Europy i świata, ale chcemy promować nasze talenty, bo taka jest misja Sceny Narodowej.

Moim marzeniem - powiedział Pan -jest zrealizowanie idei wspólnoty sztuk pod jednym dachem. Czy ma Pan jeszcze jakieś życzenia?

Chciałbym, żebyśmy razem z Mariuszem osiągnęli to poczucie sensu poprzez jakość artystyczną. Zmierzenia się z tym odwiecznym polskim problemem, jakim jest wykreowanie prawdziwie utalentowanych ludzi na najwyższą europejską miarę.

Dziękuję za rozmowę.



rozmawiała Anna Arwaniti