nr 32,   10-08-2008
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Aida na dachu


Opera w Europie przeżywa renesans i frekwencyjne oblężenie. A u nas?

    Smutny był to sezon dla wielbicieli opery. W Warszawie po szumnie zapowiadanym przez Janusza Pietkiewicza autorskim otwarciu sceny pozostał niesmak. Klęsk było sporo – „Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale” w żenującej wizji Janusza Józefowicza, przyciężkawe „Opowieści Hoffmanna” Offenbacha, które przygotował Harry Kupfer, prowincjonalny „Pan Twardowski” Różyckiego czy nieudana „Łucja z Lammermoor” Donizettiego (reż. Michał Znaniecki).

W Krakowie miłą odmianą dla widzów skazanych na zakurzony repertuar była operetka Szymanowskiego „Loteria na mężów, czyli narzeczony nr 69” w reż. Józefa Opalskiego. Ale już „Dama Pikowa” Czajkowskiego, którą zrealizował Krzysztof Nazar, raziła scenograficzną topornością i reżyserską niekonsekwencją. Różnie bywało w Łodzi – nierówne premiery dzieł Czajkowskiego, Moniuszki, Offenbacha, Rossiniego, nie lepiej w Poznaniu, gdzie trwają awantury wokół dyrektora Sławomira Pietrasa.

Wrocław – prymus

Honor obroniła scena wrocławska. Obok superprodukcji – „Borys Godunow” w Hali Stulecia i „Otello” na wyspie Piasek, operowej klasyki – świetny „Rigoletto” w reż. Znanieckiego z rewelacyjnymi Aleksandrą Kurzak i Andrzejem Dobberem, sporo było muzyki współczesnej. Baletem „Rękopis...” Augustyna, operami „Jutro” Bairda, „Kolonią karną” Bruzdowicz, wizjonerskim, z rozmachem zrealizowanym przez Waldemara Zawodzińskiego „Rajem utraconym” Pendereckiego – Ewa Michnik wpisała się w chlubną politykę repertuarową teatrów światowych, których ambicją jest pokazywanie najnowszej muzyki.

Opera Wrocławska to najlepiej zarządzana instytucja kulturalna w Polsce. Konsekwentnie realizowana wizja teatru estetycznie otwartego i przyjaznego publiczności procentuje nie tylko podwyższaniem poziomu, przychylnością władz i mediów, ale także wymiernymi korzyściami finansowymi. Wypracowywane zyski – w ostatnim roku 6 mln złotych – stanowią finansowe zabezpieczenie gwiazdorskich produkcji z jednej strony, z drugiej umożliwiają inwestowanie w ryzykowne przedsięwzięcia artystyczne (jak choćby zaplanowane na 2010 r. prawykonanie „Pułapki” Krauzego do tekstu Różewicza).

A te są potrzebne solistom, orkiestrze, chórowi – i widzom. „Nie można ograniczać się tylko do repertuaru, który zespół lubi i zna – tłumaczy szefowa Opery. – Muzycy powinni poznawać nowe dzieła, rozwijać się, zobaczyć, jak pisał Szostakowicz, Prokofiew, Berg, Schönberg, Baird, Penderecki. Badania wprawdzie pokazują, że widzowie średniego i starszego pokolenia są dość tradycyjni, ale młoda publiczność nie boi się nieznanych utworów”.

W stolicy Dolnego Śląska nietrudno poznać plany repertuarowe na najbliższe dwa sezony. Nie obędzie się bez superprodukcji. Publiczność chętnie obejrzy „Skrzypka na dachu” w Hali Stulecia (październik) i „Giocondę” Ponchiellego na Pergoli (czerwiec). Jakkolwiek krytycy narzekają na ludyczność masowych przedsięwzięć, Ewa Michnik tłumaczy: „Superprodukcje zawsze wywoływały kontrowersje. Ale wielu melomanów przygodę z operą rozpoczęło właśnie od przysłowiowej »Aidy« z wielbłądami”.

O ile zaproszenie na karnawałowe „Wesele Figara” (reż.: Marek Weiss-Grzesiński) oraz styczniowy „Napój miłosny” (reż.: Znaniecki) zostanie z pewnością przychylnie przyjęte, inne propozycje również powinny wzbudzić zainteresowanie. W lutym odbędzie się premiera baletu „Don Kichot” Minkusa, zaś marzec upłynie pod znakiem „Strasznego dworu” w inscenizacji Laco Adamika, autora nowatorskiej „Halki” sprzed kilku lat. Ciekawie zapowiada się kwiecień i maj – na scenie pojawi się mało znana opera Saint-Saënsa „Samson i Dalila” (reż.: Znaniecki) oraz „Kobieta bez cienia” Straussa w reżyserii nobliwego Hansa-Petera Lehmanna. Najmłodsi widzowie obejrzą „Alicję w krainie czarów” Roberta Chaulsa, która nowy sezon zainauguruje.

Warszawa – lekkie drgnięcie

Po odejściu Ryszarda Karczykowskiego, obowiązki dyrektora artystycznego TW-ON od kilku miesięcy pełni Michał Znaniecki. I choć ten wzięty w Europie artysta asekuruje się, że najbliższy sezon nie jest jego autorską wizją, znajomości reżysera mogą stołecznej scenie pomóc. „Najbliższy sezon pokaże różne twarze operowego teatru – zapowiada Znaniecki. – Będą miesiące, w których prasa będzie nas lubiła, spektakle, na które będzie przychodzić młoda publiczność, ale i miesiące, kiedy emeryci powiedzą: nareszcie mamy starą, dobrą operę”.

Pierwszą premierą będzie długo oczekiwany „Faust” Gounoda w reż. Roberta Wilsona (26 października). Pojawi się także „Hrabina” Moniuszki, którą muzycznie poprowadzi Michał Dworzyński, a inscenizację zrealizuje Laco Adamik. Jest nadzieja, że Znaniecki ściągnie do Warszawy brukselską inscenizację „Medei” Cherubiniego w reż. Warlikowskiego, a wczesnym latem sam wyreżyseruje „Trubadura” Verdiego z Ewą Podleś w roli Azuceny. Dla wielbicieli baletu dyrekcja przygotuje „Annę Kareninę” Szcziodrina (chor.: Aleksiej Ratmański) oraz „Tristana” (chor.: Krzysztof Pastora).

Ciekawą propozycją może być cykl „Literatura i opera”, na który złożą się prezentacje bliźniaczych tematycznie oper i dramatów, zrealizowanych przez młodych reżyserów, debiutujących na deskach operowych. Michał Zadara z Łukaszem Borowiczem będą pracować nad „Mozartem i Salierim” Puszkina i Rimskiego-Korsakowa, zaś Igor Gorzkowski z Larissą Gergiev zajmą się „Ożenkiem” Gogola i Musorgskiego. 2 października 2009 r. powróci z kolei do Warszawy Mariusz Treliński, który z Borowiczem za pulpitem pokaże „Orfeusza i Eurydykę” Glucka, a za dwa lata zobaczymy operę „1984” Lorina Maazela.

Kraków – oczekiwanie

„Otwarcie nowej, a co ważniejsze własnej, nowocześnie wyposażonej sceny automatycznie wpłynie na jakość przedstawień” – zapowiada Laco Adamik, główny reżyser Opery Krakowskiej. Nareszcie, chciałoby się powiedzieć. Kłopot w tym, że brak jasnej wizji, co w nowym gmachu będzie grane, jaki model teatru szefostwo zaproponuje, jakie środki podejmie, aby podnieść poziom krakowskiego zespołu. I wreszcie, czy będzie zdolne wymóc na samorządowcach większe finansowe wsparcie.

Adamik, który stanowisko objął w kwietniu, deklaruje: „Lubię operę nowoczesną, czyli taką, w której nacisk położony jest na stronę teatralną. Oczywiście, że muzyka jest na pierwszym miejscu, a bez wybitnych śpiewaków i dobrej orkiestry nie ma mowy o prawdziwej operze. Teatr nie może być jednak tylko podpórką, pretekstem dla wykonywania muzyki”. I dodaje: „najpierw chcemy odtworzyć zbiór pozycji klasycznych, na które przyjdzie i widz krakowski, i turysta. Z tym że muszą to być dzieła dobrze wykonane i oryginalnie zainscenizowane. Ale mamy też ambicję wystawiać rzeczy trudniejsze, chociażby mojego ukochanego Janaczka”.

Zanim jednak zobaczymy dzieła czeskiego mistrza, trzeba będzie zadowolić się przedstawieniami przeniesionymi z Teatru im. Słowackiego. Z nowych produkcji krakowianie obejrzą „Diabły z Loudun” Pendereckiego, które na otwarcie gmachu przygotuje Adamik z dyrygentem Andrzejem Straszyńskim. Następnie Borowicz ze Znanieckim wystawią „Don Giovanniego”, Tomasz Tokarczyk z Zawodzińskim „Madame Butterfly”, zaś Beata Redo-Dobber zainscenizuje „Der Kaiser von Atlantis” urodzonego w Cieszynie Viktora Ullmanna. Odbudowa zespołu baletowego rozpocznie się „Historią żołnierza” Strawińskiego w choreografii Iriny Mazur.

***

Opera w Europie przeżywa renesans i frekwencyjne oblężenie. Na największych scenach toczą się estetyczne dysputy, rozgrywają światopoglądowe starcia, fascynujące młodą publiczność ideologiczne bitwy. Co ważniejsze, słychać w ich wnętrzach wybitnych śpiewaków i doskonałe orkiestry. Ale tam nie ma miejsca na prowizorkę i tymczasowość. Meloman europejski – także polski! – ma więc dziś alternatywę. Może polecieć do Londynu, Paryża, Wilna lub Krakowa. Co wybierze?



Daniel Cichy