8-12-2008


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Opera na dwa głosy w czterech ścianach bloku


Mariusz Treliński wystawił w Bratysławie "Orfeusza i Eurydykę" Glucka. Wychodząc od mitu o trackim śpiewaku, opowiada historię współczesnego człowieka, który nie może się pogodzić ze stratą najbliższej osoby

    "Orfeusz i Eurydyka".
Christoph Willibald Gluck Mariusz Treliński (reżyseńa), Boris Kudliczka (scenografia), Magdalena Musiał (kostiumy), Tomasz Wygoda (choreografia), Wojtek Gieriach (Orfeusz), Małgorzata Olejniczak (Eurydyka), Lenka Maczikova (Amor), Chór i Orkiestra Słowackiego Teatru Narodowego, dyr. Jaroslav Kyzlink, Słowacki Teatr Narodowy w Bratysławie, premiera 5grudnia


"Orfeusz i Eurydyka" to jeden z najdłużej powstających spektakli Mariusza Treliństóego. Mówiło się o nim od pięciu lat, wskazując na Poznań, Warszawę, Waszyngton jako potencjalne miejsca realizacji. Zawirowania i zmiany personalne - odwołanie reżysera z funkcji dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej - opóźniły jednak plany. Ostatecznie opera Christopha Willibalda Glucka została wystawiona w piątek w Słowackim Teatrze Narodowym, wzbudzając gorący aplauz publiczności, fetującej także bratysławski debiut swego rodaka Borisa Kudliczki, który przygotował scenografię.

Jak u Bergmana...

Spektakl rozgrywa się w jednej przestrzeni, w minimalistycznie urządzonym apartamencie: centralnie ustawione ogromne łóżko, nad nim lustro (w którym odbija się publiczność), salon z długim, drewnianym stołem, chaotyczne miejsce do pracy - porozrzucane na podłodze książki i laptop, garderoba, łazienka, okna (przez które wdzierają się noc i światła podobnych mieszkań), drzwi wyjściowe na korytarz (to, co na nim się dzieje, pokazywane jest na ekranie umieszczonym ponad sceną). Standard współczesnej klasy średniej. Główni bohaterowie, jakby wyjęci z ulicy, niczym szczególnym się nie wyróżniają - młode małżeństwo ukryte w czterech ścianach nowoczesnego bloku. To o nich jest ta opowieść. "Sceny z życia małżeńskiego, niczym u Bergmana" - tak zapowiadał swój spektakl Treliński.

Przy dźwiękach uwertury rozpoczyna się dramat, który determinuje konstrukcję i napięcie emocjonalne całości. Eurydyka, zdesperowana atrakcyjna dziewczyna (Małgorzata Olejniczak), popełnia samobójstwo - podcina sobie żyły, dopełnia proszkami, umierając na rękach wchodzącego do domu Orfeusza. I w tym momencie rozpoczyna się prawdziwy spektakl. Wychodząc od mitu o trackim śpiewaku (podążającym do Hadesu w poszukiwaniu swej ukochanej), Treliński opowiada historię współczesnego człowieka (niczym Czesław Miłosz w wierszu "Orfeusz i Eurydyka"), który nie może się pogodzić ze stratą najbliższej osoby. To historia dojrzałego mężczyzny, który wciąż niewiele wie o życiu i miłości i który nie jest przygotowany na odejście ukochanej. Orfeusz powraca myślami do przeszłości, analizuje swe błędy, próbuje nawet coś pisać. Poczucie winy za śmierć ukochanej nie daje mu jednak spokoju - mityczną podróż do Hadesu odbywa w wyobraźni. Moment śmierci Eurydyki powraca do niego ze zdwojoną siłą - Furie zamieniają się w obłąkane Eurydyki. Jest bezradny - powtórne nadejście ukochanej to kolejna śmierć. Zdaje sobie sprawę z nieuchronności sytuacji, rozumie, że pozostał sam, że obraz Eurydyki zawsze będzie do niego powracać.

Realizm z krwi i kości

Bratysławski spektakl grany jest bez przerwy - to de facto powiązane ze sobą cztery obrazy: Orfeusz, Piekło (symbol rozstania), Niebo (symbol pojednania), Eurydyka. Treliński wybrał wiedeńską wersję opery z 1762 roku (trochę inną od paryskiej z 1774), ze zmienionym zakończeniem. "Orfeusz i Eurydyka" to chyba najbardziej kameralny spektakl naszego reżysera, w którym nie odnajdziemy przepełnionych bajecznymi kolorami, filmowych scen znanych z "Madame Butterfly" czy "Damy pikowej". Inscenizacja do bólu realistyczna, ludzka, rozgrywająca się w mieszkaniu obok, niemal wśród nas, w której liczy się narracja i emocje dwojga głównych bohaterów.

Już w tegorocznym "Borysie Godunowie" Musorgskiego, pokazanym w Wilnie, Treliński silnie nawiązał do współczesności, obnażając machinę władzy totalitarnej. W operze Glucka jest realistą z krwi i kości, choć i tu nie brak scen pozostających na długo w pamięci, jak te kremacji Eurydyki czyjej "zwielokrotnienia".

Koncepcja reżysera dominuje nad wszystkim, co dzieje się na scenie, zatem bez śpiewaków, którzy są dobrymi aktorami, spektakl nie ma szans powodzenia. W Bratysławie główne role wykonali Polacy. Podobał mi się Wojtek Gieriach w roli Orfeusza - w tym, co robił, był prawdziwy i naturalny. Eurydyka Małgorzaty Olejniczak pozostawała spięta, zduszona, zanadto pochłonięta wyłącznie sobą. Z partią Amora dobrze poradziła sobie Słowaczka Lenka Mâczikovâ. Niestety, realizatorzy spektaklu nie mieli wsparcia w podrzędnie grającej orkiestrze, sennie prowadzonej przez Jaroslava Kyzlinka.

Treliński swym "Orfeuszem" opowiedział uniwersalną historię, która dotyczyć może każdego z nas. Nadał mitowi ludzki wymiar. Tylko w jaki sposób tak intymny spektakl zostanie przeniesiony na dużą scenę Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie, co zapowiadane jest na 23 maja przyszłego roku?



Jacek Hawryluk