26 IV 2005



Kicz w efektownym stylu



W "Aidzie" w reżyserii Roberto Lagana Manoli namiętności wygasły, zanim zdążyły zapłonąć


Inscenizacja dzieła Giuseppe Verdiego w Operze Narodowej olśniewa feerią kolorów, lecz to za mało, by powstał dobry spektakl

Na premierę "Aidy" czekano z niecierpliwością, bo takiego szlagieru operowego dawno nie wystawiono w stolicy. Widzowie lubią wielkie widowiska ze znanymi melodiami, ale narodowa scena zdążyła także przyzwyczaić ich do oryginalnych inscenizacji, ukazujących klasyczne dzieła w innej niż tradycyjna konwencji. Na takim tle "Aida" prezentuje się anachronicznie.

Początek spektaklu jest interesujący. Roberto Lagana Manoli pokazał starożytny Egipt w złocie i błękicie, w stylu typowym dla włoskiego teatru operowego, którego wybitni inscenizatorzy (Pier Luigi Pizzi, Ezio Frigerio czy Hugo de Ana) mają niezwykłą umiejętność tworzenia scenicznej architektury o doskonałych proporcjach detali i perfekcyjnie dobranej gamie barw. Niestety, później reżyser zaczyna mnożyć pomysły, dodaje malowane palmy i piramidy, ubiera wykonawców w coraz bardziej pstrokate kostiumy, dodaje banalny balecik. "Aida" robi się jarmarcznie kolorowa i zamienia się w tani kicz. Na dodatek Roberto Lagana Manoli okazał się też kiepskim reżyserem. Wbrew temu, co zapowiadał przed premierą, w "Aidzie" nie pokazał intymnej opowieści o miłości. Każda z postaci jest psychologicznie nijaka, o swych skrywanych uczuciach bohaterowie śpiewają, stojąc nieruchomo na gigantycznym postumencie. Namiętności wygasły, nim na dobre zdążyły zapłonąć.

Małgorzata Walewska do IV aktu wokalnie jest zaledwie poprawna, zniknęła gdzieś duma egipskiej księżniczki, którą odtrącił Radames. W tej roli bułgarski tenor Emil Ivanov prezentuje głos pewny i mocny, ale pozbawiony cienia emocji. A Rosjanka Irina Gordei po prostu zmasakrowała partię Aidy, którą zaśpiewała bez jednego naturalnego piana i bez wyczucia Verdiowskiej frazy. Gdy wreszcie u jej boku pojawił się Adam Kruszewski (Amonasro), wprowadził widzów w zupełnie inny świat, a muzyka Verdiego odzyskała życie i blask. Dobrym Ramfisem był Aleksander Teliga, efektownie brzmiały chóry.

Spektaklowi brakuje jednak kierownika muzycznego, gdyż Jacek Kaspszyk zadowolił się rolą szefa orkiestry. Ta grała bardzo dobrze, prezentując całą gamę barw. W operze dyrygent musi jednak pamiętać o śpiewakach, w przeciwnym razie - jak w tercecie Aidy, Amneris i Radamesa - każdy śpiewa na swój sposób i nie wychodzi z tego spójna całość. Najbardziej cierpi na tym Verdi.

Giuseppe Verdi, "Aida". Reżyseria, scenografia i koncepcja świateł Roberto Lagana Manoli, dyrygent Jacek Kaspszyk. Opera Narodowa, premiera 24 kwietnia.




    strona główna     recenzje premier