nr 46/15.11,
  09-11-2009



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Operowy teledysk


    Nie zdarza się często, by na premierze w warszawskiej Operze Narodowej publiczność wybuczała reżysera. A tak właśnie zareagowała część widzów, gdy wybrzmiały ostatnie takty "Borysa Godunowa" i na scenie pojawił się Mariusz Treliński. Choć buczący byli w mniejszości, można zrozumieć ich reakcję. Opera Musorgskiego w nowoczesnej interpretacji zapisze się jako jedna z najsłabszych - jeśli nie najsłabsza - inscenizacji Trelińskiego. Emocje ustąpiły miejsca widowisku pełnemu wizualnych efektów. Przedstawienie ogląda się niczym teledysk, w którym pewne sceny wprawiają w zachwyt, ale nijak nie chcą złożyć się w spójną całość. Strumienie czerwonej farby udające krew, kolorowe stroje, kamery rejestrujące na żywo wydarzenia rozgrywające się na scenie i grafiki pokazywane na wielkim ekranie. Nie ma tego, co zapowiadał reżyser: nie widzimy Godunowa jako ojca, człowieka, lecz tylko jako tyrana. Choć z drugiej strony wątek wspinania się na szczyty władzy i spektakularny upadek oddał Treliński doskonale. Pozostaje jeszcze muzyka Modesta Musorgskiego, choć i tu pojawiły się zgrzyty. Orkiestra pod batutą Keri-Lynn Wilson zagrała poprawnie, ale nie zawsze podążała za dramaturgią libretta. Odtwórca tytułowej partii baryton Nikolai Putilin wypadł świetnie. Podobnie Rafał Siwek jako Pimen. Znacznie gorzej było z partiami chóru, który cofnięty w głąb sceny często bywał zagłuszany przez orkiestrę.



Max Fuzowski