13-10-2017



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



"Eros i Psyche": udany powrót zapomnianej kosmopolitycznej opery Różyckiego. Bez aluzji politycznych, choć o "Klątwie" nie sposób nie pomyśleć


Gdy dwa lata temu Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, zaproponował Barbarze Wysockiej wystawienie opery "Eros i Psyche" Ludomira Różyckiego, uznała to za projekt niemożliwy do realizacji. A jednak! Jak na rzecz niemożliwą wyszło całkiem nieźle.

    Najpierw, w 1904 r., była sztuka "Eros i Psyche" Jerzego Żuławskiego (autora "Na srebrnym globie", reżyser Andrzej Żuławski był jego stryjecznym wnukiem). Potem na jej podstawie Ludomir Różycki skomponował operę, ograniczając libretto, wbrew protestom Żuławskiego, do pięciu obrazów z epilogiem.

Opera odniosła wielki sukces na prapremierze we Wrocławiu w 1917 r., gdzie przedstawiono ją w niemieckiej wersji językowej. Przed wojną pojawiła się na wielu scenach europejskich, po wojnie zagrano ją jeszcze parokrotnie w kilku polskich teatrach, ale później zapomniano. Istnieje nagranie płytowe zarejestrowane w 1978 r. pod dyrekcją Antoniego Wicherka ze wspaniałą Hanną Lisowską jako Psyche.

Różycki, kolega Szymanowskiego

Różycki urodził się w Warszawie, studiował w Berlinie, zmarł w 1953 r. w Katowicach. Za życia był ceniony, ale dekady temu popadł w zapomnienie (Opera Narodowa w Warszawie kilka lat temu wznowiła jego balet "Pan Twardowski").

A zajmuje ważne miejsce w historii polskiej muzyki. Uważany był za najwybitniejszego po Moniuszce rodzimego kompozytora operowego. "Eros i Psyche" uchodzi za jego szczytowe osiągnięcie (inne tytuły to m. in. "Bolesław Śmiały", "Casanova", "Beatrix Cenci"). Obecnie to jednak "Król Roger" Karola Szymanowskiego, kolegi Różyckiego z grupy Młoda Polska, uważany jest za czołowe polskie osiągnięcie operowe i chyba będzie trudno zmienić te proporcje.

"Eros i Psyche" nie jest na pewno dziełem typowym dla muzyki polskiej, brak w nim jakichkolwiek cech narodowych, folkloru polskiego i jego przetworzeń, jest doskonale eklektyczne i - za przeproszeniem - kosmopolityczne.

Świetnie, że je przypomniano, bo Opera Narodowa jest od tego, aby pokazywać różnorodność polskiej muzyki.

"Erosa i Psyche" dobrze przygotował muzycznie Grzegorz Nowak, od tego sezonu dyrektor muzyczny Opery Narodowej. Znakomicie wypadł chór (świetnie podany tekst), przygotowany przez Mirosława Janowskiego, i soliści: Mikołaj Zalasiński (Blaks), Wanda Franek, Anna Bernacka, Aleksandra Orłowska-Jabłońska, nieco słabiej Tadeusz Szlenkier jako Eros. O Joannie Freszel jako Psyche za chwilę.

Miłość. Czyli śmierć

"Eros i Psyche" to partytura barwna, zmienna, musująca, pełna przepychu, ale nie pozbawiona finezji. Z jednej strony lekka jak wiedeński walc, z drugiej - jest tu wzorowany na Wagnerze motyw wiecznej tęsknoty. Różycki miał świetną rękę do instrumentacji, a jego skłonność do pastiszu zbliża go do Maurice'a Ravela, który też był muzycznym kameleonem.

W "Erosie i Psyche" każdy z pięciu obrazów rozgrywa się w innym czasie i miejscu: w mitycznej Arkadii, starożytnym Rzymie, średniowiecznym klasztorze, Paryżu czasów rewolucji francuskiej i w czasach współczesnych kompozytorowi. Każdy z tych pięciu muzycznych obrazów Różycki skomponował w innym nastroju, z odmiennym nerwem.

Dzieło jest przy tym spójne, a to dzięki wspaniałej sopranowej partii Psyche i jej dwóch partnerów: Erosa i Blaksa, który ma fatalny wpływ na życie głównej bohaterki. Pomysł Żuławskiego opiera się na greckim micie o królewnie arkadyjskiej Psyche, kochance boga miłości Erosa. Warunkiem ich uczucia było to, że Psyche nie mogła zobaczyć oblicza swojego ukochanego. Gdy to się stało, Eros zbiegł, a ona rozpoczęła jego poszukiwanie. U Żuławskiego przez tysiąclecia wędruje ona po Europie.

W mitologii Eros i Psyche w końcu się pobierają, u Żuławskiego ona spotyka go ponownie, ale pod postacią Tanatosa, boga śmierci, który zabiera ją ze sobą. Młodopolski pisarz wyrażał tu wyrosłą z filozofii Schopenhauera, a przejętą później przez Wagnera w "Tristanie i Izoldzie" myśl o tym, że śmierć jest wyzwoleniem z okowów życia. Psyche niczym Izolda podąża za miłością, ale tak naprawdę pragnie śmierci, choć uświadamia to sobie pod koniec.

Świat jest teatrem, aktorami ludzie

Barbarze Wysockiej - uznanej aktorce oraz reżyserce średniego pokolenia - ten dekadencki, melodramatyczny ton wydał się zbyt staroświecki i poważny.

"Inne są dziś kody kulturowe, to, co było żywe 100 lat temu, dziś jest dla nas mało czytelne" - zdaje się mówić reżyserka.

Uznała realizację tej opery za projekt niemożliwy i zrobiła go po swojemu, przesuwając akcenty, zmieniając puenty, dopisując liczne sceniczne nawiasy i cudzysłowy. Stąd jej koncepcja wzięcia całej historii w wielokrotny nawias i przeniesienia akcji opery na plan filmowy, którego sceneria jest ramą dramaturgiczną i uzasadnieniem dla zmian miejsca i czasu.

Psyche jest aktorką, która wciela się w kolejne postacie: szalonej wędrownej śpiewaczki w czasach rzymskich, zakonnicy - siostry Psyche, młodej rewolucjonistki, utrzymanki bogatego mężczyzny. Ale widzimy też jej własne aspiracje i tęsknoty; czy jest to pragnienie miłości, czy może sławy i wielkości, do końca nie wiemy.

Narracja poprowadzona przez Wysocką w tandemie ze scenografką Barbarą Hanicką składa się z wielu warstw, zgrabnie i sprytnie rozegranych scenicznie. Pod tym względem nie można się zawieść na tej reżyserce, która ma fach w ręku, poczucie humoru i inteligencję. Udaje jej się pokazać plan filmowy jako metaforę życia, zgodnie ze słynnymi słowami Szekspira, że "świat jest teatrem, aktorami ludzie".

Po co nam był feminizm

Pytanie o to, czego pragnie Psyche, jest otwarte i u Żuławskiego, i u Wysockiej. Nie jest to tylko pragnienie miłości, stereotypowo przypisywane kobiecie, a libretto młodopolskiego pisarza wcale nie jest tak staroświeckie, jak mogłoby się wydawać. Brzmi aktualnie choćby w obrazie klasztornym, w którym zakonnice są terroryzowane przez przełożonych, czy w scenie, w której Psyche jest utrzymanką bogatego mężczyzny - może wielkiego reżysera, może producenta filmowego, może gangstera.

Świetny wokalnie baryton Mikołaj Zalasiński jako Blaks wciela się w ciągu trzech godzin spektaklu w co najmniej pięć ról, podobnie jak Joanna Freszel jako Psyche - co więcej, ta postać ma kilka warstw znaczeniowych. Debiutująca w Operze Narodowej śpiewaczka stworzyła wybitną kreację wokalno-aktorską (choć w partii Psyche chciałoby się usłyszeć głos nieco "tłustszy" i bogatszy w alikwoty). Freszel dobrze pokazała, że postać Psyche się zmienia, ewoluuje i w pewnym sensie starzeje, wypala.

Najpierw rwie się ku przyszłości, miłości i światu, ale w ostatniej scenie jest już tylko wypaloną, cyniczną kobietą, która postanawia uciec w śmierć. Jest rozczarowana kolejnymi utopiami: miłosną pełnią, chrześcijaństwem, rewolucyjną ideą wolności, wreszcie emancypacją i wolną miłością. To brzmi aktualnie i zostało wyostrzone przez Wysocką.

Emancypacja i feminizm nie zdały się na nic, skoro mężczyzna nadal może powiedzieć kobiecie: "Nie uciekniesz ode mnie. Czekam na ciebie za godzinę, masz być na dole".

U Żuławskiego Psyche podpala dom i popełnia samobójstwo. Wysocka bierze to w nawias: puszcza didaskalia na ekranie ("Psyche podpala firankę") i rozgrywa własną puentę - aktorka Psyche umiera nagle na planie filmowym, siedząc w czerwonym rolls-roysie, po nakręceniu ostatniej sceny melodramatu "Eros i Psyche". Wysocka zgrabnie balansuje między tonem serio i ironią.

Psyche: więzienie czy obłęd?

Najmocniejsza scena spektaklu rozgrywa się klasztorze. Z nadscenia opuszcza się wielki krucyfiks, rozpoczyna się rozmowa przełożonej (Ksieni) z Furtianką (Anna Bernacka) na tle wielkiego ekranu. Na nim zbliżenie na twarz siostry Psyche (jak u Kawalerowicza w "Matce Joannie od Aniołów" czy "Joannie d'Arc" C.T. Dreyera) - jej wielkie, przerażone oczy, gdy słyszy, że dopytuje o nią przełożona (Wanda Franek) i gdy obie zakonnice wspominają siostrę Placydę, która miała własne zdanie, rwała się na świat, więc spalono ją na stosie.

To świat, w którym wszystko, każdy detal życia zakonnic, jest pod pilną obserwacją i totalitarną wręcz kontrolą przełożonych, a pod pozorem dążenia do życia wiecznego uczy się ludzi nienawiści do świata.

Wysocka nie robi politycznej aluzji, rozgrywa to delikatnie, idąc za tekstem opery: słowami Żuławskiego i muzyką Różyckiego, która w tej scenie cechuje się jakimś podskórnym napięciem. Mimo to nie sposób nie przypomnieć sobie "Klątwy" Olivera Frljicia, w obsadzie której jest przecież również Wysocka (nawiasem mówiąc, jako reżyserka Wysocka debiutowała 10 lat temu właśnie "Klątwą" Wyspiańskiego w Starym Teatrze w Krakowie).

Podobnie jak trudno nie zauważyć nowego kontekstu, który do staroświeckiego tekstu Jerzego Żuławskiego dopisało życie: część rządzącej partii chciałaby wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji. Czy Psyche trafi za karę do lochu jak u Żuławskiego, czy wpadnie w obłęd jak u Wysockiej?



Anna S. Dębowska