25-10-2016
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



"Goplana" Władysława Żeleńskiego w Operze Narodowej


"Goplana" w reżyserii Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej

    Kilka dni temu obejrzałem w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej nową inscenizację opery Władysława Żeleńskiego "Goplana", w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Władysław Żeleński (1837-1921) był najważniejszym kompozytorem narodowym po Stanisławie Moniuszce. Poza "Goplaną" ma w swoim dorobku jeszcze trzy opery: "Konrada Wallenroda", "Janka" i "Starą Baśń". Pierwsze wykonanie "Goplany" z librettem opartym na dramacie Juliusza Słowackiego "Balladyna" odbyło się w Krakowie w roku 1896. Potem w odstępach rocznych "Goplanę" wystawiono we Lwowie i w Warszawie. Wszędzie miała znakomite recenzje.

Po drugiej wojnie światowej wystawiono ją w końcu w grudniu 1949 roku w Operze Warszawskiej przy ul. Nowogrodzkiej w tak zwanej Romie, za dyrekcji Zdzisława Górzyńskiego. Doczekała się zaledwie 44 przedstawień. Utrzymując się w repertuarze do roku 1952. Potem było jeszcze tylko jedno wykonanie estradowe w Warszawie, w roku 2000, w Sali Koncertowej Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego.

Jako jeden z najstarszych żyjących melomanów, pamiętam tamte czasy i inscenizację "Goplany" w Operze Warszawskiej. Widziałem ją na początku roku 1950. W reżyserii Teofila Trzcińskiego. Dyrygował Zdzisław Górzyński. Baśniową scenografię zaprojektował Wacław Borowski. Goplanę śpiewała Alina Bolechowska, Balladynę - Maria Fołtyn, Wdowę - Franciszka Denis-Słoniewska, Alinę - Jadwiga Dzikówna, Kirkora - Jerzy Gronowski, Kostryna - Bolesław Jankowski, Grabca - Michał Szopski, Skierkę - Krystyna Brenoczy, Chochlika - Krystyna Kostal i Giermka - Józef Wojtan. Towarzyszące im chóry zmieniały się w gości i jakieś zjawy w kostiumach przypominających drzewa, co sugerowały kostiumy obszyte liśćmi. Były też tańce w układzie Stanisława Miszczyka, ale nie bardzo przypominam sobie jakie. Przedstawienie było tradycyjne.

Obecna inscenizacja Janusza Wiśniewskiego jest statyczna. Jak w XIX-wiecznym teatrze. Soliści stoją twarzą do widowni i śpiewają swoje partie. Nic nie przeżywają i nie tworzą postaci. Od strony muzycznej i wokalnej spektakl jest znakomicie przygotowany. Orkiestra Teatru Wielkiego Opery Narodowej pod batutą Grzegorza Nowaka gra fantastycznie. Wszystkie partie wykonują tym razem polscy śpiewacy. Co jest ewenementem w tym teatrze. Goplanę śpiewa Edyta Piasecka, Skierkę - Karolina Sołomin, Chochlika - Anna Bernacka, Grabca - Rafał Bartmiński, Balladynę - Wioletta Chodowicz, Alinę - Katarzyna Trylnik, Wdowę - Małgorzata Walewska, Kirkora - Arnold Rutkowski i Kostryna - Mariusz Godlewski. Wszystkim należą się moim zdaniem pochwały. Ich głosy brzmią czysto i interesująco. A to, że nie tworzą postaci, to nie ich wina. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, wymądrzał i wypisywał bzdur, jak to robią za każdym razem wybitni znawcy muzyczni. Leją dużo wody, tylko nic z tego nie wynika. Popisują się swoją erudycją. A to przeciętnego widza nie interesuje. Od strony wizualnej i inscenizacyjnej jest znacznie gorzej. Dekoracje żadne. Kostiumy nieciekawe. Nie wiadomo dlaczego Alina, Balladyna i Wdowa ubrane są od początku na czarno? Dlaczego Balladyna musi być ruda? Czy to ma sugerować, że jest wredna? W pierwszym akcie kiedy Goplana wyłania się z jeziora w otoczeniu Skierki i Chochlika w kostiumach przypominających Alinę i Balladynę, byłem zaskoczony koncepcją! Ale u tego reżysera wszystko jest możliwe. A w ogóle świat fantastyczny pozostawia tu wiele do życzenia. Dlaczego zabójstwo Aliny przez Balladynę odbywa się nie w lesie, tylko w łodzi na środku Gopła? Dlaczego piorun nie zabija Balladyny w końcowej scenie? Robił to wcześniej w swojej inscenizacji wielki Aleksander Bardini, ale to uzasadnił. Tu nie ma uzasadnienia. Dlaczego Balladyna po zabójstwie Aliny nie nosi opaski, aby ukryć krwawą plamę na czole? Dlaczego komnata na dworze Kirkora przypomina mi bar mleczny z czasów PRL-u z ohydnymi białymi stołami i krzesłami? Co oznaczać ma ten przedziwny chór przylepiony do siebie, ucharakteryzowany na potwory, noszący krzesła i jakieś lampki na głowie? I tak można bez końca mnożyć pytania pod adresem reżysera. Jestem człowiekiem starej daty, ale nie zacofanym. Podążam z prądem czasu, ale nie ze wszystkim się zgadzam. Żyję długo i wiele widziałem. Mam skalę porównawczą . Niczego nie można mi wmówić. Odróżniam czarne od białego a białe od czarnego. Jest jeszcze parę innych kolorów. Napisy nad sceną w języku polskim i angielskim nie mają nic wspólnego z tym, co się dzieje na scenie. Po zakończeniu przedstawienia premierowa publiczność długo nagradzała solistów, orkiestrę i dyrygenta niemilknącymi brawami.



Witold Sadowy