13-05-2010


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Siła emocji


Alden pokazał, że do zbudowania wiarygodnego świata na scenie operowej nie trzeba pisuarów, modnej sofy, Edyty Herbuś i samochodu w strugach deszczu. Mądremu i słyszącemu reżyserowi wystarczyło kilka krzeseł, ściana, ikona, plakat i latarnia.

    Dyrektorzy rodzimych teatrów prawdopodobnie boją się Janaczka. Być może obawiają się jego na wskroś ekspresyjnej i niełatwej w odbiorze muzyki, która może nie zyskać aprobaty tradycyjnej publiczności, być może podejmowanych społecznie trudnych tematów, dalekich od ckliwych romansów i operetkowych intryg. Szkoda, bo na świecie renesans czeskiego twórcy dawno już się dokonał, a jego dzieła na stałe weszły do repertuaru operowego. Przykładem "Katia Kabanowa", szósta z dziewięciu partytur operowych Janaczka, muzycznie wyrafinowana, choć jednocześnie bardzo wymagająca, pod względem dramaturgii ostra, emocjonalnie rozgorączkowana, melomanom na świecie znana dobrze, w Polsce wciąż mało popularna. Dość powiedzieć, że na deskach Teatru Wielkiego została wykonana pod koniec kwietnia po raz pierwszy od prapremiery w 1921 roku!

Ale nie tylko dlatego warszawska premiera "Katii Kabanowej" jest jednym z najważniejszych wydarzeń sezonu. Historia młodej mężatki Katii, nieustannie poniżanej przez demoniczną teściową, bogobojnej, lecz żyjącej w cieniu grzesznej miłości do kochanka Borysa, została zadowalająco zinterpretowana przez czeskiego kapelmistrza Tomáša Hanusa. Nade wszystko jednak zyskała doskonały kształt teatralny, którego architektem był amerykański reżyser David Alden. Stworzył on inscenizację inteligentną, skromną w teatralnych środkach, pozbawioną scenicznych fajerwerków, za to autentyczną i wierną koncepcji kompozytora. Dokonał idealnej syntezy szarpanej i gwałtownej narracji muzycznej, pełnej nieoczekiwanych zwrotów melodycznych, wijących się linii, harmonicznych zwodów, spiętrzonych dysonansów, pozornie chaotycznych figur rytmicznych i niuansów kolorystycznych z klarownymi działaniami teatralnymi, w których każdy gest śpiewaków, podparty ascetyczną scenografią i sprzężonym z treścią światłem miał swoje źródło w partyturze.

Kunszt Aldena

Bo Alden jest reżyserem niezwykle muzycznie świadomym, wyczulonym na subtelne odcienie dźwiękowej dramaturgii. Na pamięć zna nuty realizowanej kompozycji, w każdej chwili potrafi zastąpić artystów na scenie, jeśli trzeba może z łatwością wykonać ich partie. Charakteryzuje go również ogromny szacunek dla muzyki - w niej odnajduje inspirację, ona staje się punktem wyjścia i odniesienia w przedstawieniu operowym, jego centralną wartością. To atut, który pozwala mu skutecznie odnaleźć się w każdym momencie czterechsetletniej historii teatru muzycznego. Mało istotne jest, czy sięga do partytur barokowych - ekstremalnie wielobarwny, pokazany z ogromnym poczuciem humoru "La Calisto" Cavallego w Monachium, do muzycznego dramatu - politycznym piętnem naznaczona "Salome" Straussa w Wilnie, czy do muzyki Janaczka - genialna klaustrofobiczna i mroczna realizacja "Jenufy" w Londynie, żeby wspomnieć tylko kilka ostatnich realizacji Amerykanina.

"Katia Kabanowa" w opus Janaczka posiada status szczególny. Jest wzorem - jak o spuściźnie kompozytora wypowiadał się Milan Kundera - modernistycznie ujętej na gruncie opery "prozy", swoistej "twarzy rzeczywistości", manifestem muzycznego realizmu, dziełem o wyjątkowej psychologicznej przenikliwości. Tajemnica owej scenicznej prawdy tkwi w rysie autobiograficznym dzieła. Janaczek wszak w wieku lat sześćdziesięciu zakochał się w młodszej o blisko cztery dekady Kamili Stösslowej, żonie znajomego antykwariusza, która przez lata była dlań muzą i antidotum na osobiste i zawodowe porażki. To właśnie dlatego miłość niemożliwa i grzeszna, z powodu społecznych obwarowań skazana na niepowodzenie, tak mocno zainteresowała twórcę. I chociaż pierwowzór tytułowej postaci zaczerpnął Janaczek z "Burzy" Aleksandra Ostrowskiego, czułość, z jaką ubrał w dźwięki tragiczne perypetie Katii, wynikała z jego osobistych doświadczeń.

Podobnie jak w wielokrotnie nagradzanej londyńskiej "Jenufie", Alden bardzo delikatnie narysował postaci. Wierząc w siłę muzycznych partii i teatralny potencjał śpiewaków, pokazał dramat bohaterów z bliska, w kameralnym entourage'u, skoncentrował się na słowach, gestach i emocjach. Aby zyskać swobodę aktorów, ubrał ich w szarobure stroje współczesne, nie wymagał choreograficznych akrobacji, postawił na ruch minimalistyczny i osadził w surowej i pustej przestrzeni oszczędnie zagospodarowanej sprzętami. Niedbale pomalowana ściana, kilka krzeseł, ikona, uliczna latarnia, plakat, a wszystko to jakby przetrącone, ukazane w zachwianej perspektywie. Permanentne odczucie schizofrenicznego zaduchu, braku równowagi, psychicznej chwiejności, dodatkowo podkreślone balansowaniem Katii na granicy sceny i orkiestrowego kanału, towarzyszy widzom od początku do końca. Zwiastując jednocześnie rychłe nieszczęście.

Marzenia o lataniu

Sporo było w przedstawieniu reżyserskich smaczków, które bynajmniej nie okazały się pustymi efektami. Przykładem chociażby rozdzierające serce pożegnanie Tichona w domu Kabanowów, kiedy upokarzana przez teściową Katia rozpaczliwie pragnie zatrzymać męża-alkoholika przy sobie, gwaranta - o zgrozo - jej moralnej czystości. Albo uroczo rozegrana w drugim akcie schadzka Warwary i Kudriasza - postaci drugoplanowych, beztrosko pieszczących się w rytm muzyki. Burza w finałowym akcie wraz z opadającym z hukiem billboardem i biegającymi w zgodzie z kaskadami dźwięków mężczyznami pod parasolami musiała wywołać grozę. Trudno będzie zapomnieć także niemalże refrenowo artykułowane przez Katię pragnienie wolności. Zrazu widzimy dziewczynę stojącą na krześle, głośno wobec Warwary wypowiadającą marzenie o lataniu, później z rozłożonymi ramionami niesioną przez kochanka Borysa, wreszcie spełnioną, zdecydowaną na samobójczą śmierć, gdy w niebezpiecznie pięknym geście rzuca się w odmęty Wołgi...

Mimo pewnej statyczności ani przez moment trwającego ponad półtorej godziny przedstawienia nie sposób było się nudzić. Bo też emocje trzymane tu były na wysokim "c". Zasługa w tym nie tylko czeskiego dyrygenta Hanusa, specjalisty od muzyki Janaczka (prowadził także paryską premierę "Sprawy Makropulos" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego) i odnajdującej się w gęstej sieci nut orkiestry, ale głównie świetnej obsady solistów. Wokalny ciężar przedstawienia niosła Wioletta Chodowicz, która po rewelacyjnej interpretacji tytułowej postaci w "Rusałce" Dworzaka w Łodzi, jawi się jako znakomita odtwórczyni ról kobiet nieszczęśliwych, beznadziejnie zakochanych, ograniczonych, w imię miłości gotowych do ostatecznego poświęcenia. Jednocześnie jej melancholią zabarwiony głos, ciemny, niepokojący, choć o wysokiej temperaturze ekspresyjnego wrzenia, doskonale wpisuje się w aurę muzyki czeskich mistrzów.

Wyróżniali się również Elżbieta Wróblewska jako Warwara - mezzosopranistka obdarzona czystym, perlistym głosem i filigranową figurą, a także partnerujący jej jako Kudriasz Karol Kozłowski. Wokalnie bez zarzutu, ale aktorsko dość skrępowany był Rafał Bartmiński w roli Borysa. Gorzej za to zaprezentowała się starsza generacja śpiewaków. Sceniczną rutyną nadrabiał głosową przezroczystość Paweł Wunder jako Tichon, a sprowadzonej z Brna mezzosopranistce Jitce Zerhauovej w roli Kabanichy daleko było do siejącej postrach teściowej, nie mówiąc o jej dość słabej kondycji wokalnej.

***

Uznawany niegdyś za niepoprawnego eksperymentatora, Alden dawno porzucił już kostium rewolucjonisty. Dziś jest artystą w pełni dojrzałym, który woli fascynującą muzykę Janaczka od skazanych na sukces oper Pucciniego i Verdiego. Samą "Katię Kabanową" wystawiał sześć razy, a stołeczna inscenizacja jest koprodukcją z English National Opera. Nie byłem w Londynie, ale z premiery warszawskiej wyszedłem usatysfakcjonowany. Bo oto wreszcie doświadczyłem rzadkiego dziś na operowej scenie zespolenia muzyki, słowa i teatru, zobaczyłem przedstawienie nowoczesne, lecz zrealizowane bez nadużyć, z nieznośną wręcz emocjonalną siłą, a do tego z wielką pokorą wobec muzyki i libretta.



Daniel Cichy