7-04-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Beethoven nieustająco atrakcyjny


Dwoma oratoriami o Piłacie i Chrystusie zakończył się w piątek 11. Festiwal Beethovenowski. Wyjątkowy nie dlatego, że najlepszy. Po prostu - brak mu konkurencji

     Jeszcze niedawno Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethoyena wyraźnie rywalizował z Wratislavią Cantans, bo oba te muzyczne dania przyrządzane były według podobnej receptury: znane na ogół utwory, zagraniczne orkiestry oraz kilka gwiazd, samym nazwiskiem dodających splendoru.

Wrocławski festiwal pod nowym kierownictwem dyrygenta Paula McCreesha wraca jednak do swych oratoryjnych korzeni. Z kolei Kraków, z którego Elżbieta Penderecka przeniosła swą imprezę do Warszawy, stworzył "Misteria Paschalia" i potrafi zaprosić europejską czołówkę artystyczną, ale muzyki dawnej. Innych polskich miast nie stać na tak duży festiwal. Aby go zorganizować, trzeba bowiem zgromadzić co najmniej 5 milionów złotych.

Zestaw bez niespodzianek

Warszawska impreza wielkanocna zagarnęła dla siebie XIX-wieczną i nieco późniejszą klasykę; dzieła twórców, którzy wyrośli z tradycji Beethovena lub do niej się odwoływali. Do dziś pozostają one żelazną pozycją repertuarową we wszystkich filharmoniach. Beethovenowskie święto nie zaskakuje zatem niespodziankami, daje to, co publiczność lubi. Korzysta ze sprawdzonych w świecie wzorów, główną atrakcją są duże wieczory symfoniczne lub oratoryjne, uzupełniają je popołudniowe spotkania z muzyką kameralną.

Po jedenastu edycjach festiwal zdobył sobie widownię i - co istotniejsze - co roku jej przybywa. A dawka propozycji jest olbrzymia: w ciągu niespełna dwóch tygodni odbyło się 30 koncertów. Gdy cztery lata temu festiwal przeniósł się do Warszawy, organizatorzy starali się zapełnić sale, rozdając zaproszenia na poszczególne wieczory gościom różnych sponsorów. Teraz tylko jednym koncertem z "Otellem" Verdiego - zawładnęła firma deweloperska Ghelamco, ale huczny bankiet w salach Opery Narodowej nie kolidował z Verdim.

Skoro Festiwal Beethovenowski porusza się po sprawdzonym repertuarze, tym bardziej musi prezentować go w atrakcyjnym wykonaniu. Tegoroczna edycja była ciekawsza od poprzednich. Odkryciem stała się brazylijska Orquesta Sinfonica do Estado de Sao Paolo - świetnie zgrany zespół, potrafiący podporządkować indywidualne temperamenty muzyków wymogom orkiestrowej dyscypliny.

Niemieckie niuanse

Szczególnego blasku dodały występy Bamberger Symphoniker, a zwłaszcza Radio-Sinfonie-Orchester z Frankfurtu. Obie orkiestry cechuje piękne brzmienie i precyzja interpretacyjna. Wagnerowska "Walkiria" pod dyrekcją Brytyjczyka Jonathana Notta zyskała tyle intrygujących niuansów, że to symfonicy z Bambergu, a nie trójka dobrych solistów-śpiewaków, stali się bohaterami wieczoru. W IX symfonii Mahlera estoński dyrygent Paavo Jarvi z orkiestrą z Frankfurtu stworzył tak fascynującą kreację, że dla takiego zdarzenia warto organizować cały festiwal.

Wizyty w Polsce zagranicznych zespołów zdarzają się rzadko, a są ważne, gdyż pozwalają inaczej spojrzeć na rodzime orkiestry. Porównania bywają nieprzyjemne, czego doświadczyła Filharmonia Narodowa prezentująca "Potępienie Fausta" Berlioza bezpośrednio po niemieckich gościach. To był wieczór nudny, bez blasku i finezji.

Nie wszystko jednak, co zagraniczne, bywa atrakcyjne. Rozczarowała mało zdyscyplinowana Basel Chamber Orchestra i jej sławny dyrygent Christopher Hogwood, Stefan Vladar bezceremonialnie rozprawił się z koncertem f-moll Chopina, a gwiazda Sylvia Valayre jako Desdemona w "Otellu" Verdiego udowodniła, że jej głos stracił już lekkość. Dla przeciwwagi był pięknie zagrany przez Nelsona Freire IV koncert fortepianowy Rachmaninowa czy finezyjne kwartety Beethovena w interpretacji Leipziger Streichquartett.

Dyrygenci do wzięcia

W kategorii artystycznych odkryć pierwszeństwo należy się dwóm nieznanym dotąd w Polsce dyrygentom. Szwed Ola Rudner pięknie odczytał symfonie Szymanowskiego i Pendereckiego, zaś Włoch Marco Guidarini w "Otellu" Verdiego dał przykład operowego temperamentu i profesjonalizmu. Warto byłoby ich znów zaprosić, by pracowali z polskimi zespołami nie tylko w dniach festiwalu. Ciekawe jednak, czy którakolwiek z naszych instytucji muzycznych będzie tym zainteresowana.


Elżbieta Penderecka specjalnie dla Rzeczpospolitej:

Program na przyszły rok jest już gotowy



Po czterech latach obecności w Warszawie Festiwal Beethovenowski zyskał swoją publiczność, tegorocznych koncertów wysłuchało około 24 tyś. osób. Cieszy mnie, że przychodzi coraz więcej młodych ludzi, którzy reagują i oceniają wydarzenia spontanicznie, w e-mailach dzieląc się z nami swymi uwagami.

Choć jeszcze nie zamknęliśmy do końca budżetu, gdyż nie wiemy, jaką sumą wesprze nas w tym roku Ministerstwo Kultury, to jednak udało się zrealizować cały program. Festiwal ma swoją formułę, ale z pewnością będzie się zmieniał. Jako organizatorzy nabieramy doświadczenia, analizujemy wszystkie uwagi, choć nie zawsze się z nimi zgadzamy. Nie staramy się konkurować z drugą, ważną imprezą muzyczną stolicy - Warszawską Jesienią, dlatego u nas niewiele pojawia się kompozycji współczesnych czy nawet powstałych w II połowie XX wieku. Zamierzamy jednak zamawiać nowe utwory u znanych lub rekomendowanych przez nas twórców, by po kolejnych edycjach zostawał ważny ślad w muzyce współczesnej. Jeśli pozwolą na to finanse, będziemy też kontynuować rozpoczęte w tym roku kursy mistrzowskie. W festiwalowych koncertach bierze udział tylu znakomitych artystów, że warto lepiej wykorzystać ich obecność.

Mamy gotowy przyszłoroczny program, zatytułowaliśmy go "Beethoven i jego Wiedeń". Będzie dużo muzyki kameralnej, ale nie zabraknie wielkich orkiestr, takich jak Filharmonicy Monachijscy czy Lahti Symphony Orchestra. A koncerty ozdobią indywidualności - Charles Dutoit, Martha Argerich, Marc Minkowski czy Rudolf Buchbinder. Wierzę, że utrzymamy dotychczasowy poziom.



Jacek Marczyński


    strona główna     artykuły prasowe