nr 8480,
  23-11-2009



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Taniec przejmujący jak życie


"Kurt Weill" w Operze Narodowej jest widowiskiem nie tylko efektownym, ale i mądrym, a to rzadkie połączenie.

    Choreografów często nękają dwie przypadłości o skutkach przykrych dla publiczności. Albo w ich głowach kłębi się nadmiar myśli, których nie potrafią przekazać, i robią spektakle intelektualnie pogmatwane. Albo nie mają nic do powiedzenia, a wówczas taniec zamienia się w bezmyślną gimnastykę. Krzysztof Pastor zrealizował w Operze Narodowej spektakl "Kurt Weill" - wizualnie atrakcyjny, intelektualnie intrygujący, choć szkoda, że czasami ze sceny wieje zbytnim chłodem.

Podziw musi budzić precyzja muzycznego scenariusza. Choreograf wykorzystał nie tylko najpopularniejsze songi - o Mackiem Majchrze i Alabamie. Sięgnął po nieznany młodzieńczy chorał religijny, po fragmenty symfonii i utworów kameralnych, oper i musicali pisanych już w USA. Taki kolaż tworzy biografię artystyczną Weilla.

Przedstawienie nazwał baletem dokumentalnym, ale rzeczywistość jest w nim obecna tylko we fragmentach starych filmów oraz właśnie w muzyce. Kurt Weill zawsze nią komentował świat. Ten socjalista z przekonań chętnie przyłączył się do Brechta, by razem krytykować kapitalistyczny ład. W atonalnej muzyce koncertowej buntował się przeciw tradycji. Zmuszony do ucieczki przed nazizmem w biblijnym dramacie opisał tragiczne dzieje narodu żydowskiego, a w amerykańskich musicalach nie wahał się walczyć z dyskryminacją rasową.

Krzysztof Pastor nie przekłada faktów z życia Weilla na taniec, choć one go zainspirowały. Widz musi posiadać wiedzę, by w pięknym pas de deux Marii Żuk i Egora Menshikova do sonaty wiolonczelowej dostrzec opis burzliwego związku kompozytora z aktorką Lotte Lenya. A pojawiający się na początku i w finale samotny półnagi tancerz jest przecież symbolicznym obrazem samego Weilla. Choreograficzny styl Pastora wywodzi się z tradycji George'a Balanchine'a, który w XX wieku odświeżył baletową klasykę. Jego prace cechowały elegancja, czystość i prostota, ale i kompletny brak emocji. To wszystko dostrzegamy w "Kurcie Weillu", ale jest w nim coś więcej. Muzealnemu stylowi Balanchine'a Krzysztof Pastor przywraca życie, dodaje współczesną płynność ruchu. Krótkie choreograficzne epizody muzyka łączy w większe całości, a kiedy w drugiej części pojawiają się wreszcie emocje w chłodnej dotąd choreografii, "Kurt Weill" staje się widowiskiem wręcz przejmującym.

Minęło zaledwie osiem miesięcy, odkąd Krzysztof Pastor z tancerzy Opery Narodowej utworzył Polski Balet Narodowy, i oto oglądamy zupełnie inny, tańczący precyzyjnie zespół. Niemal każdy wykonawca potrafi dodać własną osobowość, świetni byli zwłaszcza Dominika Krysztoforska i Sergey Popov w "Nowym Orfeuszu" oraz Aleksandra Liaszenka w "Balladzie o utopionej dziewczynie".

Można by rzec, że mamy w Warszawie zespół na europejskim poziomie, ale klasa, jaką zaprezentował występujący gościnnie Rubi Pronk, solista holenderskiego Het Nationale Ballet, pokazuje też, jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Po latach kryzysu i stagnacji są jednak wreszcie podstawy do optymizmu.



Jacek Marczyński