nr 44/29.10
  30-10-2012



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Fantomy w metrze


    Trudno dociec, czemu ta jedna z piękniejszych oper Pucciniego nie była w Warszawie grana od 1895 r. (poza wykonaniem koncertowym). Znakomicie więc, że się pojawiła, ale widzowi trudno będzie zgadnąć, o czym jest. Realizatorzy umieścili ją na stacji metra czy też dworcu kolejowym. Wszystko jest na tym dworcu: i plac w Amiens, i bogaty dom starego Geronte, i finałowa pustynia. Pojawiają się ludzie w garniturach, ale tak niezgrabni, że w każdej korporacji wysłano by ich na "dokształt" z wizerunku. Tytułowa Manon nosi się w czerwonym płaszczu i blond peruce. Jest inna, więc zachwyca. W dalszych aktach jest bezwolną i znarkotyzowaną kobietą o ograniczonym repertuarze uwodzicielskim; zakochany w niej des Grieux musi być w istocie mocno zaślepiony. W finale, choć to ona cierpi i umiera, staje się fantomem w dwóch osobach, przywidującym się des Grieux. Dobrze, że chociaż wykonawczyni tej roli, śpiewaczka z RPA Amanda Echalaz, jest w stanie sprostać partii; partnerujący jej brazylijski tenor Thiago Arancam ma większe walory wizualne niż głosowe. Na szczęście dyrygent Patrick Fournillier okazuje zrozumienie dla dzieła, więc można przynajmniej posłuchać muzyki.



Dorota Szwarcman