17-03-2010


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Oresteia według Zadary


    Reanimacja cyklu "Terytoria" w Teatrze Wielkim Operze Narodowej to wydarzenie bez precedensu. Warszawa staje się jedyną sceną w Polsce umożliwiającą twórcom bezkompromisowe czerpanie z XX-wiecznego repertuaru. Niestety, mamy w tej dziedzinie tak ogromne braki, że często "bezkompromisowość" oznacza sięganie po najbardziej klasyczne dzieła opery, jak "Oresteia" greckiego kompozytora Iannisa Xenakisa.

Michał Zadara, który po kilku słabszych przedstawieniach postanowił zrobić sobie krótką przerwę, wraca w świetnej formie. Chwilowy rozbrat z teatrem wyraźnie mu się przysłużył. Jego podejście do "Orestei" zachwyca nie tylko błyskotliwymi rozwiązaniami formalnymi, ale i głównym konceptem.

Reżyser przeniósł akcję antycznej tragedii w powojenne realia. I jak się okazuje, kolejne potyczki rodu Pelopidów idealnie pasują do przełomowych punktów w historii Polski - od czasów stalinowskich po gierkowską małą stabilizację.

Teatralny warsztat Zadary w operowej inscenizacji mógł okazać się balastem, ale artysta nie od dziś przekonuje, że ma niezwykłą intuicję. Dlatego w "Orestei" jest tyle teatru, ile być powinno.

Wrażenie robi zwłaszcza Maciej Nerkowski, który w ostatniej chwili zastąpił rewelacyjnego aktorsko Niemca Tobiasa Haggego (w roli Ateny, którą Zadara skojarzył z Edwardem Gierkiem). Po raz kolejny zaskakuje Chór Teatru Wielkiego Opery Narodowej, w którym drzemie wielki artystyczny potencjał. Jest jeszcze warstwa wizualna - misterna, dopieszczona w każdym calu scenografia i świetne kostiumy.

Zadara wykreował w "Orestei" świat niespokojny i pełen okrucieństwa, niedający widzowi żadnej nadziei. Żądza władzy, walka o rząd dusz trwają, odkąd pojawił się człowiek. A minione zbrodnie niczego nie uczą.



Marta Nadzieja