nr 22,
  02-06-2009
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Coś ty zrobił Eurydyce?


    Młoda kobieta podcina sobie żyły, a potem połyka cały słoik tabletek. Orkiestra wesoło przygrywa, gdy samobójczyni kona w śmiertelnych konwulsjach. Taki jest początek uwspółcześnionego mitu połączonego z muzyką XVIII-wiecznej opery. Kiedy Eurydyka wraca z zaświatów do męża, ma obie ręce zabandażowane - czyżby w Niebie było pogotowie ratunkowe? Nowe przedstawienie w Operze Narodowej oparte jest na bardzo dobrym pomyśle, a w osobach Olgi Pasiecznik (Eurydyka) i Wojtka Gierlacha (Orfeusz) znalazło adekwatnych wykonawców, a jednak spektakl w reżyserii Mariusza Trelińskiego nie daje maksimum przeżycia. Jedni widzowie zadają sobie pytanie, co takiego zaszło pomiędzy kochającą się parą, że kobieta targnęła się na swoje życie, drudzy przysypiają, bo muzyka jest piękna i łagodnie kołysze. Chyba reżyser nie wyczuł dostatecznie jej nastroju. Dobrze jedynie wypadły projekcje filmowe towarzyszące dramatowi na scenie.



Bronisław Tumiłowicz