19.X.2004 Rozmiar: 2628 bajtów


"Tosca" pełna nonsensów



Mieszaniną gwizdów, głośnego buczenia i grzecznościowych oklasków przyjęto w piątek premierę najnowszej inscenizacji "Toski". Okazało się, że wyrozumiała i grzeczna z zasady premierowa publiczność tym razem nie wytrzymała zaserwowanej im wstrząsowej dawki "nowoczesności".


   Panowie w czarnych garniturach, ochroniarze z ręką na gnacie (czytaj: pistolecie) pod pazuchą, Scarpia wywijający pistoletem, telewizor i laptop to najistotniejsze atrybuty tego przedstawienia. Dla pełni "współczesnego" szczęścia zabrakło tylko Toski paradującej po scenie w szpilkach i minispódniczce. Ona jedna miała tradycyjną suknię.

Zawsze wysoko ceniłem i cenię dobry nowoczesny teatr muzyczny, pod jednym wszakże warunkiem: że wszystko, co dzieje się na scenie, jest logicznie uporządkowane, zgodne z muzyką, a reżyser wie, dokąd zmierza. Niestety, niczego takiego nie zauważyłem w tej inscenizacji! Wyobraźnia i praca reżysera skończyły się w tym wypadku na przeniesieniu akcji w nasze czasy. Pierwszy akt jest zupełnie pozbawiony dramaturgicznej zwartości, jedynie kończące go potężne i uroczyste "Te Deum" pozostawiło korzystne wrażenie. W drugim nonsens goni nonsens, wiele z nich przyjmowano ze śmiechem: nie ma stylowych wnętrz pałacu Farnese, Scarpia ogląda telewizję, na ekranie tego telewizora chwilę później pojawi się twarz torturowanego Cavaradossiego, list żelazny dla Toski i jej ukochanego malarza, pisany na laptopie, wyskakuje z drukarki. Ukoronowaniem nonsensu jest scena zabójstwa Scarpii, którego Tosca najpierw uderza sztyletem (dlaczego do niego nie strzela?), a później leżącego dwukrotnie dobija. Oczywiście nie zabrakło tradycyjnych (ale elektrycznych) świeczek stawianych przy zwłokach Scarpii, które Tosca wyjmuje zza telewizora. Jednak kroplą przepełniającą kielich okazał się ostatni akt, pozbawiony od początku właściwego klimatu z finałem, w którym Tosca nie rzuca się z murów zamku św. Michała, ale zostaje zastrzelona. Do tego wszystkiego należy dodać zupełnie nieciekawą plastycznie scenografię, której najważniejszym elementem jest potężny kartusz herbowy, który co chwilę pękał, dzieląc się na dwie części, i rozjeżdżał się na boki.

Muzycznie ta premiera też nie jest wielkim sukcesem! Tym razem Jacek Kaspszyk nie wydobył z partytury nie tylko wielkich namiętności i kłębiących się w tej muzyce emocji, ale także prawdziwego dramatyzmu. Niestety, również soliści nie zbudowali prawdziwych kreacji wokalno-aktorskich. Występująca gościnnie w partii Toski Irina Gordei śpiewała bardzo nierówno, odnalazła się dopiero w III akcie, gdzie pokazała prawdziwy dramat głównej bohaterki. Podobnie było z Giuseppe Gipalim, który wprawdzie dysponuje głosem o ciekawym brzmieniu i barwie, ale pozbawionym nośności. To sprawiło, że w pierwszym akcie prawie go nie było słychać (nawet słynna "Recondita armonia" przeszła bez większego echa), w drugim zabrakło dramatycznego napięcia, dopiero w trzecim pokazał, na co go stać. Najbliższy zbudowania dobrej kreacji wokalno-aktorskiej był Mikołaj Zalasiński w partii okrutnego Scarpii, rysowanego jednak zbyt jednoznacznie.

G. Puccini "Tosca" Kierownictwo muzyczne: Jacek Kaspszyk Reżyseria i scenografia: Gianmaria Romagnoli Przygotowanie chóru: Bogdan Gola Premiera: 15 października 2004 r. w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej




    strona główna     recenzje premier