nr 257,
  2-11-2009



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Borys i nudna reszta


W spektaklu Mariusza Trelińskiego oryginalność splata się z banałem.

    Nigdy dotąd na przedstawieniach Mariusza Trelińskiego publiczność Opery Narodowej nie była tak podzielona w opiniach. Po premierze "Borysa Godunowa" owacje na widowni wymieszały się z głosami dezaprobaty. Reżyser odważnie potraktował dzieło Modesta Musorgskiego, ale z wielkiego fresku historycznego zrobił przedstawienie surowe, wręcz minimalistyczne.

Nie ma kapiących złotem szat cara Borysa, bo dla dzisiejszych inscenizatorów ta opera jest wdzięcznym obiektem do pokazania mechanizmów totalitarnej, XX-wiecznej władzy. A aluzje do komunistycznych przywódców Związku Sowieckiego stały się niemal obowiązkowe.

Na szczęście Mariusz Treliński nie uległ tak łatwym pokusom. Jego Borys Godunow jest co prawda politykiem posługującym się socjotechniką i nieunikającym mediów, ale za tym wizerunkiem ukrywa własny dramat. To człowiek mający świadomość, że za popełnioną zbrodnię musi ponieść karę.

Żadnego z bohaterów wcześniejszych spektakli Mariusz Treliński nie przedstawił tak wnikliwie. Bohater Musorgskiego zyskał szekspirowski wymiar - od pierwszej dodanej sceny zamordowania carewicza po śmierć Borysa w telewizyjnym studiu. Ten finał, w którym wyrok wydaje kaleki chłopiec Jurodiwy (zachwycająco śpiewający Przemysław Domański), ma wręcz metafizyczny wymiar.

Borys jednak nie dominuje w przedstawieniu. Aktorsko Nikołaj Putilin jest przekonujący i prawdziwy, ale wokalnie nie ma siły wyrazu, by ukazać całą osobowość cara. Na dodatek Musorgski opowiadał nie tylko o nim. Nawet jeśli reżyser wybrał pierwszą, mniej rozbudowaną wersję opery, to również i w niej dla kompozytora ważne było społeczne tło zdarzeń. Trelińskiego ono nie interesuje.

W scenach bez Borysa brak więc napięcia i emocji. Są po prostu nudne i co więcej, zbudowane z pomysłów wielokrotnie wykorzystywanych przez współczesny teatr. Roznegliżowane dziewczyny, oprawcy w czarnych okularach, policja z pałkami tutaj też niczego nie wnoszą.

Reżyserowi zabrakło też pomysłu na kronikarza zdarzeń - starego Pimena, mimo że dysponował świetnym w tej roli Rafałem Siwkiem. Pomyłką obsadową okazał się litewski tenor Audrus Rubežius jako Szujski, więc wątek intrygi zmierzający do obalenia Borysa stał się bezbarwny. A Anatolij Koczerga (mnich Warłam) stworzył wspaniały epizod będący wszakże jedynie ozdobnikiem do niewykorzystanej sceny w karczmie.

Koczerga śpiewał zaledwie kilkanaście minut i potrafił udowodnić, na czym polega wielkość oraz rosyjski klimat muzyki Musorgskiego. Umiejętności tej zabrakło dyrygentce Keri-Lynn Wilson, która, co prawda, umiała zaprowadzić w orkiestrze rytmiczny rygor, ale wyraźnie nie czuła, że potrzebna jest również śpiewność i melodyczny rozmach. A w scenach zbiorowych miewała kłopoty z zapanowaniem nad wszystkimi wykonawcami i zamiast wzmocnić, osłabiała siłę obrazów Mariusza Trelińskiego. Pozostaje zatem czekać na jego trzecie podejście do "Borysa Godunowa".



Jacek Marczyński