12-04-2006


Rudolf w dżinsach



Pierwsze, co rzuca się w oczy na afiszu, to fakt, że nowa "Cyganeria" została przemianowana na "La Bohéme". Oczywiście, tak brzmi tytuł opery Pucciniego w oryginale i z pewnością będzie ją łatwiej rozpoznać coraz większej rzeszy cudzoziemców odwiedzających Teatr Wielki.


     Ale powód wydaje się głębszy: po prostu ta "La Bohéme" nie ma nic wspólnego z poczciwą Cyganerią - łzawym, kostiumowym melodramatem, do jakiego przyzwyczajeni jesteśmy od zawsze. Powstało poruszające, współczesne przedstawienie z życia wielkomiejskich dwudziestokilkulatków, którzy tak bardzo chcą być cool, że wielkie uczucie potrafią jedynie przedrzeźniać. Do czasu, gdy się naprawdę przydarzy... Ze wszystkich prac Mariusza Trelińskiego "La Bohéme" plasuje się ideowo najbliżej... filmu "Egoiści", który sportretował zblazowaną młodzież, niby dorosłą, a o dorosłości niemającą pojęcia. Artystycznie jednak jest na antypodach, bo film niezbyt się udał, a spektakl jest znakomity, konsekwentny i bez jednego pustego miejsca. W świetnej, zimnej scenografii Borysa Kudlićki, przypominającej obrazy Hoppera, rozgrywa się historia miłości i śmierci, która sprawia, że paczka przyjaciół-artystów z Rudolfem na czele uświadamia sobie wagę wszystkiego, przed czym tak infantylnie uciekała w alkohol i seks. Przedstawienie nie mogłoby się udać, gdyby nie wykonawcy, poruszający się po scenie niczym na filmowym planie i wspaniale śpiewający. Nie wszystkim będzie odpowiadał głęboki, nieco rozwibrowany i mało słodki głos Mimi - Jekateriny Sołowiewej - ale rolę przygotowała tak, że nie można jej nie uwierzyć. Bardzo dobra jest pikantna Musetta - Karina Czepurnowa. Wszystkich jednak zakasował Siergiej Semiszkur - młody rosyjski śpiewak o prezencji prawdziwego amanta, dysponujący nośnym, jasnym, pięknym w barwie tenorem z efektownymi górami. Takiego Rudolfa nie słyszeliśmy w Warszawie od niepamiętnych czasów!



Jacek Melchior




    strona główna     recenzje premier