13-01-2013

i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Miłość w cieniu krzyża


W Don Carlu w Operze Narodowej najlepiej wypadły polskie głosy: Agnieszka Zwierko i Rafał Siwek. Jest to jednak smutne zwycięstwo.

    Don Carlo Giuseppe Verdiego (do tej pory na scenach polskich grany był pod tytułem Don Carlos) to pierwsza w tym roku premiera w Teatrze Wielkim w Warszawie. Zarazem otwarcie roku Verdiowskiego, związanego z 200. rocznicą urodzin włoskiego kompozytora.

Opera Narodowa zrezygnowała z własnej produkcji i zakupiła inscenizację Willy’ego Deckera z Amsterdamu, której prawykonanie miało miejsce dziewięć lat temu. Jest to bardzo dobra, mocna inscenizacja, którą utrwalono później na DVD pod batutą Riccardo Chailly – w roli tytułowej wystąpił Rolando Villazon w otoczeniu śpiewaków bez gwiazdorskich nazwisk (z wyjątkiem Violetty Urmany jako Eboli), ale z wybitnymi głosami i aktorskim zacięciem. Warszawska wersja okazała się zaledwie cieniem amsterdamskiego przedstawienia. Zabrakło ręki reżysera – próby prowadziła jego asystentka Meijsje Hummel (Decker nie pojawił się na premierze). Dotkliwą słabością przedstawienia okazała się jego strona wokalna. Wcielający się w tytułowego bohatera Giancarlo Monsalve (Chilijczyk z pochodzenia) prześpiewał całe przedstawienie ze ściśniętym gardłem, a jego bohater był kompletnie bezbarwny. Włoch Davide Damiani, debiutujący w Warszawie w roli Markiza Posy, śpiewający rozchwianym barytonem, nie był w stanie wyzyskać potencjału tej postaci. Posa, wierny przyjaciel infanta Hiszpanii Don Carlosa, to szlachetny rycerz i sprytny polityk, którego poważa sam król Filip II. Ale to wiemy z libretta – Damianiemu nie udało się stworzyć takiego herosa.

O Ukraince Natalii Kovalovej w roli Elżbiety da się tylko powiedzieć, że jest to partia nie na jej głos. W średnim rejestrze brzmiał ładnie, lecz gdy tylko przychodziło śpiewaczce zaatakować wysokie tony, z jej gardła wydobywały się ściśnięte i piskliwe dźwięki.

Mocnymi filarami okazali się polscy śpiewacy. Agnieszka Zwierko (Księżniczka Eboli) to rzeczywiście utalentowany mezzosopran Verdiowski. Śpiewaczka pokazała różnobarwność swojego mocnego głosu o bardzo dużej rozpiętości (trzy oktawy) – potrafi śpiewać koloraturowo i dramatycznie. Świetnie rozłożyła akcenty, jej śpiewanie zmierzało ku wielkiej kulminacji – pięknej arii O don fatale, którą wykonała wprost po mistrzowsku. Pokazała też, że dobrze czuje scenę, stworzyła pogłębioną psychologicznie postać. Niezawodny bas Rafał Siwek bardzo dobrze wypadł jako Filip II, wzruszająco zabrzmiała aria z III aktu Ella giammai m’amma. Carlo Montanaro, dyrektor muzyczny Opery Narodowej, który ze względu na swoje liczne inne zobowiązania rzadko pojawia się w Warszawie, zadyrygował przedstawieniem momentami porywająco, przeważnie jednak poprawnie. Orkiestra za często walczyła z intonacją (dęte drewniane i blaszane), żeby można było słuchać jej z przyjemnością i uznaniem.

Inscenizacja Deckera ma swoje mocne strony. Reżyserowi udało się świetnie zrównoważyć dwa wątki tej opery: walkę ojca i syna o miłość kobiety i o władzę, jej aspekt polityczny i miłosny. Wydobył antyklerykalny, wolnomyślicielski charakter Verdiowskiego Don Carla (kompozytor miał liberalne poglądy) – w przedstawieniu to Wielki Inkwizytor i jego zakonni poplecznicy są przyczyną zła, nękającego państwo okrutnego władcy Filipa II. W tym królestwie krucyfiks jest atrybutem władzy i dominacji, a nie męczeństwa i wiary. Przedstawienie zagrane w polskich warunkach, przed polskimi widzami, nabrało dodatkowych znaczeń, np. w scenie, w której lud wydziera krzyż z rąk grupy zakonników, symbolicznie pozbawiając ich w ten sposób władzy. Również moment, w którym król Filip II klęka przed Wielkim Inkwizytorem (Radosław Żukowski), faktycznym władcą Hiszpanii, i całuje pierścień na dłoni zakonnika, może się kojarzyć z zachowaniami niektórych polskich polityków.

Spektakl rozgrywa się w monumentalnej scenografii, imitującej marmurowe mauzoleum Habsburgów. Hiszpania Filipa II jest zimnym, kamiennym więzieniem – zdaje się mówić Decker. W tym otoczeniu – prawem kontrastu – tym mocniej powinny były zagrać namiętności i emocje, od których aż gotuje się partytura Verdiego. Nie potrzeba do tego współczesnego kostiumu, mogą być kryzy i pludry, jak u Deckera. Do tego trzeba by mieć po prostu dużo lepszą obsadę.



Anna S. Dębowska