14.01.2013


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



"Don Carlo" - udana premiera Opery Narodowej


    Pierwsza w 2013 roku premiera w Operze Narodowej – „Don Carlo” (dlaczego nie Don Carlos?) Verdiego była niewątpliwie wydarzeniem w polskim świecie muzycznym. Po raz pierwszy od dawna realizatorzy położyli główny akcent nie na kontrowersyjnej inscenizacji - odwracającej uwagę od tego co w operze najważniejsze - a na muzyce, kunszcie wokalnym i libretcie ukazującym, dzięki doskonałej grze aktorskiej głównie polskich śpiewaków, skomplikowane związki między bohaterami opery.

Warszawski Teatr Wielki to instytucja najbardziej prestiżowa w polskim świecie operowym. A noblesse oblige. W zgodzie z tą maksymą zobaczyliśmy realizację szlachetną i oszczędną. Szkoda tylko, ze nie własną tylko importowaną.

Monumentalna, kamienna scenografia i to co najważniejsze – piękne, szlachetne glosy. Niewątpliwie najjaśniejszą gwiazdą wieczoru była Agnieszka Zwierko, śpiewaczka dysponująca głosem o potężnym wolumenie, pięknej barwie i imponującej skali. Skomplikowana psychologicznie postać Eboli, jej transformacja od antybohaterki do kobiety budzącej wręcz sympatię, poprowadzona była przez Agnieszkę Zwierko znakomicie, a słynna aria „O don fatale” zaśpiewana wręcz zjawiskowo, pokazując zarówno koloraturowe, jak i dramatyczne możliwości wszechstronnie utalentowanej śpiewaczki.

Doskonały Rafał Siwek śpiewał trudną partię Króla Filipa. Walory wokalne tego śpiewaka są nam doskonale znane. Jego piękny, głęboki bas nie poddał się nawet infekcji, która przez ostatni miesiąc męczyła Artystę. Wyjątkowo pięknie w jego interpretacji zabrzmiała aria Ella giammai m'amo. On także w sposób przekonywujący zbudował pełną rozterek postać – dylemat pomiędzy ojcowską miłością, walką o władzę a posłuszeństwem monarchy wobec nadrzędnych racji wszechmocnego Kościoła.

Ukraińska śpiewaczka Natalia Kowaliowa odnosi sukcesy w europejskich teatrach operowych (pamiętam ją z kursów u nieocenionego Ryszarda Karczykowskiego), jednak partia Elżbiety chyba nie jest dla niej stworzona. W wysokich rejestrach piskliwe brzmienie jej głosu było męczące, a chyba trema (bo znam jej możliwości) powodowała, że niemal przez cały spektakl śpiewała ze ściśniętym gardłem. Podobny problem miał Don Carlos, chilijski tenor Giancarlo Monsalve, który poza wokalnymi problemami rozminął się całkowicie z moim wyobrażeniem psychologicznego wizerunku tytułowego bohatera opery Verdiego.

Rodrigo, Markiz Posa czyli Davide Damiani zawiódł mnie i wokalnie i aktorsko. Wokalnie był bardzo nierówny. Bywały momenty gdy jego baryton brzmiał szlachetnie i interesująco, ale chwilę potem zaczynały się kłopoty intonacyjne. Aktorsko nie stworzył postaci z schillerowskiego dramatu, przebiegłego, choć w głębi szlachetnego przyjaciela tytułowego bohatera opery.

Dobrze, że w warszawskiej operze pojawił się ten spektakl. Z pewnością przyciągnie wielu widzów, którzy od lat spragnieni są inscenizacji w której główną rolę grają porywające namiętności, a nie inscenizacyjne eksperymenty. Jestem jednak zdania, że w pełni polska obsada (a wspaniałych głosów nam nie brakuje) dała by nam pełnię szczęścia.



Tadeusz Deszkiewicz