nr 9,
  24-02-2009

i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Mała rewolucja


Czego możemy się spodziewać w gmachu przy placu Teatralnym po kolejnej "rewolucji"? Odkrywa to pierwsza premiera Opery Narodowej pod nową starą dyrekcją Waldemara Dąbrowskiego i Mariusza Trelińskiego. Dwa słowa "Verbum nobile" z opery Moniuszki wskazują na tradycję i nowoczesność.

    Ramotka Moniuszki, w oryginale dziejąca się na wsi, została przeniesiona do wielkiej, przeszklonej miejskiej kawiarni czasów międzywojennych, pełnej eleganckich gości. Zagląda tam nawet... policjant na prawdziwym koniu, a za oknem przejeżdża samochód. Kontusze pojawiają się tylko symbolicznie, w zabawnej scence odtańczonej przy uwerturze. I wystarczy, bo w staropolskim sztafażu ala "Zemsta" dziełko Moniuszki byłoby nie do zniesienia.

W nieznacznie zmodyfikowanej scenografii rozgrywa się po przerwie "Przysięga". Ale to już inny świat. Tansman, polski Żyd z Łodzi, mieszkający w Paryżu, był bowiem ostatecznie przedstawicielem kultury francuskiej. I taka też, subtelna, impresjonistyczna, wywodząca się z Debussy'ego, jest jego poetycka opera. Opowiadana w niej anegdota przywodzi na myśl naszego "Mazepę". Mąż pragnie przyłapać żonę na zdradzie, ta zaś w ostatniej chwili ukrywa kochanka w szafie. Przysięgając, że tam nikogo nie ma, kobieta wydaje wyrok na ukochanego, bo zazdrosny mąż nakazuje szafę zamurować.

Rzewna komedyjka i symboliczna tragedia. Swojskie, mazurowe rytmy Moniuszki i rozświetlona, wyrafinowana muzyka Tansmana. Trudno o większy kontrast, a jednak twórcom przedstawienia udało się połączyć wodę z ogniem w spójny piękny wieczór. Jeżeli czegoś żal, to tego, że reżyser Laco Adamik nie ma charyzmy Trelińskiego, który w efektownej oprawie scenicznej Barbary Kędzierskiej, pokazałby więcej. W Moniuszce zabrakło humoru, w Tansmanie tego czegoś, co trudno uchwycić, a co odróżnia dobry spektakl od wybitnego: "Przysięga" przejmuje, ale nie poraża. Treliński nie pozwoliłby też sobie na zastosowanie dwa razy tego samego chwytu: w identycznych, trudnych dla siebie sytuacjach i moniuszkowska Zuzia, i tansmanowska Hrabina nakrywają się zerwanym ze stołu białym obrusem.

A śpiewanie? Co tu ukrywać, wciąż stanowi problem. Sukcesem są role Adama Kruszewskiego i Iwony Hossy. Porażką - kreacje Iwony Sobótki i Dariusza Stachury, któremu bliżej do ryczywołu niż subtelnego tenora. Reszta na wysokim krajowym, czyli średnim światowym poziomie. Jest też... Paweł Deląg, który spaja obie części wieczoru jako Narrator.

Najważniejsze, że "Dwa słowa" oznaczają znowu "dobry gust", którym - z nielicznymi wyjątkami - nie popisała się poprzednia dyrekcja Opery Narodowej. Z tym większą niecierpliwością czekamy na majową premierę "Orfeusza i Eurydyki", podpisaną przez samego mistrza Trelińskiego.



Jacek Melchior