nr 256,
  31-10-2008



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Faust do oglądania


Dobra premiera w Teatrze Wielkim. Kto oczekiwał od Roberta Wilsona eksperymentów, srogo się zawiódł. Kto liczył na piękny wizualnie spektakl, mógł poczuć satysfakcję

    "Faust" Charles'a Gounoda, jedno z najpopularniejszych dzieł w historii opery, w reżyserii Roberta Wilsona miał być kluczową pozycją repertuarową dyrekcji Janusza Pietkiewicza w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Tak się jednak nie stało, bo premierę wciąż przesuwano. W zamian w lutym otrzymaliśmy spektakl "Rumi - w mgnieniu oka" oparty na tekstach Mewlany Dżalaluddina Rumiego, XIII-wiecznego poety i mistyka. Dziś operę francuskiego kompozytora wreszcie udało się wystawić, choć TWON kieruje już nowa ekipa.

Wilson czasy kontestacji ma już dawno za sobą. Amerykański reżyser od lat tworzy - zwłaszcza w operze - swoiste "obrazy do słuchania". To teatr formy, a nie interpretacji: ascetyczna scenografia, prostota i klasyczne kształty, naturalne proporcje. Gra światłem i obrazem, dużymi, otwartymi przestrzeniami, wystudiowana sztuka gestu i ruchu, ułożenia ciała, charakterystyczne zatrzymania pulsu, znieruchomienia - to elementy niemal każdego jego widowiska. I ów charakterystyczny ruch - jakby wszystko odmierzane było podskórnym, zwalniającym, zamierającym zegarem. Na scenie u Wilsona nie odnajdziemy bałaganu ani nadmiaru zdarzeń, każdy detal ma swoje miejsce i znaczenie. Śpiewacy są aktorami, którzy przemawiają do nas nie tylko muzyką, ale także ruchem, gestem, mimiką twarzy.

Minimalizm środków nie jest jednak tożsamy z brakiem pomysłów. To, że Wilson nie komentuje nachalnie fabuły libretta, jest kolejną zaletą jego inscenizacji, za którą ponosi pełną odpowiedzialność jako reżyser, twórca dekoracji i koncepcji światła. Z każdego obrazu - a mamy ich w "Fauście" siedem - Wilson tworzy odrębną opowieść. Wprawdzie pierwsza scena w bibliotece przytłacza swym rozmiarem (Faust wychwalając Małgorzatę, nawet się do niej nie odwraca), kolejne są pięknymi obrazami, które nasyca muzyka Gounoda. Szczególnie sugestywnie prezentują się sceny w ogrodzie Małgorzaty i w kościele, gdzie Wilsonowski zmysł plastyczny daje poruszający efekt (gra światła, cieni, efekt spadającego witrażu).

Reżyser czytelnie prowadzi także głównych bohaterów - Faust i Mefistofeles są ulepieni z tej samej gliny, tworzą duet, jeden jest odbiciem drugiego, niczym awers i rewers, nawet ubrani są w takie same ciemnoczerwone kostiumy. Małgorzata ulega ich wspólnej magii, podobnie zresztą jak sędziwa Marta. Z zupełnie innego, realnego świata jest Walenty, który w tym nierównym pojedynku od początku nie ma najmniejszych szans.

"Faust" Wilsona to epicki fresk, który zyskuje na sile dzięki orkiestrze, którą doskonale poprowadził Gabriel Chmura. Artysta zadebiutował w TWON, mimo że spektaklami operowymi na świecie dyryguje od ponad trzydziestu lat. Poprowadził "Fausta" silną, ale i liryczną ręką, świetnie czuł solistów, dał się ponieść fantazji we fragmentach instrumentalnych (znakomity słynny walc z I aktu czy sceny baletowe z IV).

Ascetyczny spektakl byłby prawdziwym wydarzeniem, gdyby obrazy Wilsona zostały ożywione śpiewem. Strona wokalna okazała się jednak największym rozczarowaniem premierowego wieczoru. Z całej obsady obronili się dobrzy wokalnie, aktorsko, śpiewający z głową - Artur Ruciński (Walenty) i Vladimir Baykov (Mefistofeles). Zawiedli ledwie poprawnie radzący sobie z rolą José Luis Sola (jako Faust) i bezbarwna Anna Chierichetti (Małgorzata).



Jacek Hawryluk