Połączenie obu spektakli dokonuje się dzięki chórowi Teatru Wielkiego Opery Narodowej, którego członkowie indywidualnie kreują pół setki rozmaitych postaci, najczęściej wypreparowanych z arcydzieł malarstwa, a zbiorowo śpiewają, jak kompozytor przykazał, czyli o czymś zupełnie innym.
Kto jest winnym całego zamieszania w fabule operowej postać tytułowa, królowa Gopła, nieszczęśliwie zakochana w trzeźwo myślącym i dosyć sprytnym Grabcu. Goplana wykreowana i wypieszczona wokalnie z dużym talentem przez mocny sopran koloraturowy Edytę Piasecką, ma dziwnie czarne palce, jakby nieustannie grzebała w dennym mule, ale ma też piękną suknię dobrze podkreślającą walory jej zgrabnej sylwetki. Tylko jej reżyser, scenograf i projektant kostiumów nie poskąpił estetycznego ubioru.
Grabiec (Rafał Bartmiński) w musztardowym niemieckim tużurku i w rudej peruce prezentuje się mimo wszystko dosyć groteskowo, chociaż dobrze śpiewa i jeszcze lepiej udaje chłopaka wystraszonego przez wodne widziadła. Szkoda, że Janusz Wiśniewski nie zadbał o urodę dwóch sióstr konkurujących o względy Kirkora. Obie są na czarno w źle dopasowanych do sylwetki sukniach, jakby w żałobie.
Balladyna śpiewana znakomicie przez Wiolettę Chodowicz ma do tego na głowie jakąś koszmarną rudą perukę z dwoma symetryczymi loczkami-różkami. Alina, choć nieźle kreowana wokalnie przez Katarzynę Trylnik, scenicznie niczym się nie wyróżnia, chyba tylko mocno niedbałą fryzurą. Dopiero po śmierci, jako duch-widziadło, robi jakieś wrażenie, ale wtedy jej postać jest realizowana przez tancerkę w bieli.
Kirkor wygląda w białej zbroi prawie jakby właśnie wyskoczył ze statku kosmicznego, a jego pancerz pachnie na odległość plastikiem. Głos tenorowy Arnolda Rutkowskiego wcale nie był plastikowy, ale szlachetny, tak samo jak jego przybocznego Kostryna w czarnym pancerzu Mariusza Godlewskiego, który brzmiał prawie jak Andrzej Hiolski. Największe owacje mimo wszystko zebrała postać drugoplanowa Matka i Wdowa czyli Małgorzata Walewska. Tutaj czarna suknia i siwa peruka były całkiem na miejscu.
Walewska prócz wspaniałego mezzosopranu zachwyciła też pełnokrwistą rolą aktorską, którą ponoć sama wyreżyserowała pewnie za zgodą Janusza Wiśniewskiego. Dla kronikarskiego porządku wymienić też należy dwa duszki leśne Chochlika i Skierkę przebranych za wodnice Annę Bernacką i Karolinę Sołomin. Chochlik był minimalnie lepszy.
Może należałoby jeszcze rozprawić się z żywymi obrazami Janusza Wiśniewskiego tylnymi drzwiami wprowadzonymi do tej romantycznej opery. W III akcie upiorne widziadła, które w poprzednich odsłonach występowały zdecydowanie poza marginesem toczącej się akcji, tutaj stanowią chmarę gości przybyłych na zamek Kirkora. Siedzą nieruchomo przy równo ustawionych stołach, na prostych białych i czarnych krzesłach, ale niektóre z nich paradują w korowodzie i można się im przyjrzeć bliżej. Najwyraźniej odnoszą się w sporej liczbie do postaci z najważniejszych obrazów malarstwa europejskiego, co zresztą skrzętnie wyliczono w drukowanym programie.
Mówiąc pół żartem, pół serio stanowią ciekawie przygotowany test w zgaduj-zgaduli typu Co to za melodia?... Rzecz w tym, że o ile postacie z dzieł Fransa Halsa, Emila Nolde, Francisco Goyi, Fra Angelico, Vincenta van Gogha, Andrzeja Wróblewskiego i kilku innych, są przejmujące, wzruszające albo wstrząsające do głębi, to w aranżacji scenicznej Janusza Wiśniewskiego są tylko upiorną karykaturą. I to nie jest komplement. Gdyby kreator przedstawienia operowego, jak wiemy wielki admirator sztuk plastycznych, nie tylko nawiązywał, ale wsłuchał się w muzykę i stworzył coś własnego, może bliżej trafiłby w język Żeleńskiego.
A właśnie muzyka w operze, tak sprawnie wykonana pod dyrekcją Grzegorza Nowaka i z chórem przygotowanym przez Mirosława Janowskiego, stanowi główną wartość i środek artystycznego wyrazu. Wiśniewski nie zaszkodził muzyce, mało tego, potraktował akcję opery jak całkowity debiutant, który tylko rozstawia śpiewaków na scenie i każe im tkwić nieruchomo, co jest wygodne z punktu widzenia emisji głosu. Wtedy jednak mogłoby pojawić się pytanie po co tutaj reżyser. A właśnie był potrzebny do realizacji drugiego przedstawienia z żywymi obrazami.
Joanna Tumiłowicz
|