10.VI.2003


Pitułka



Marta Domingo, żona światowej sławy tenora Placido Domingo, wyreżyserowała w Operze Narodowej "Jaskółkę" - operę Pucciniego, której raczej nie powinno się "wypominać" kompozytorowi. Zrobiła to zresztą według własnych wzorców: jej warszawska inscenizacja jest kalką wcześniejszych, powstałych w Los Angeles i Waszyngtonie


     Trzeba przyznać z przykrością, że Pucciniemu nie stało talentu przy komponowaniu "Jaskółki": czerpał motywy z innych swoich oper, wykorzystując je zresztą cząstkowo. Gdy już wydaje się, że jakiś fragment rozwinie się i dostaniemy od kompozytora ciekawą propozycję - natychmiast ginie w powodzi niepotrzebnych dźwięków. Poza tym treść libretta jest tak błaha, że dziw bierze, iż kompozytorowi chciało się sięgnąć po ołówek, by dopisywać nuty do makabrycznie pretensjonalnych i głupich tekstów. Za przykład niech posłużą prowadzone przez bohaterów dialogi: "Mam umalować usta? - Tak. - A policzki?", "Czy masz puder? Nos mi się świeci".

Z nieciekawym i nie najlepszym stylem muzyki oraz z fatalnej proweniencji librettem inscenizacja Marty Domingo rymowała się zaskakująco sprawnie. Dekoracje i kostiumy (wypożyczone z teatrów operowych z Niemiec i USA) były w podobnie staroświeckim guście, co reżyseria. Całość nieodparcie sprawiała wrażenie monstrualnej szafy, wyniesionej z lamusa i ustawionej w salonie. Niestety, antyku "toto" nijak nie chce przypominać, za to nawet nie- odkurzone, nieprzewietrzone, skutkiem czego przyciężkie i pełne moli. Rację mieli ci, którzy po premierze "Jaskółki" - z racji na podobieństwa opowieści o kurtyzanie - pisali i mówili o operze Pucciniego, że to "Traviata" dla ubogich.

Opera Narodowa miała jednak szczęście, że do tej miałkiej pozycji zaangażowała zespół bardzo dobrych śpiewaków. W roli Magdy - tytułowej Jaskółki, doskonale zaprezentowała się Joanna Woś, artystka łódzkiego Teatru Wielkiego.

Imponowała pięknym prowadzeniem pucciniowskiej frazy, swobodą i elegancją. Zvetan Michailov wyposażył postać Ruggera w tenor ustawiony według włoskiej mody, pewność intonacyjną i śmiałość. Dobra głosowo Katarzyna Trylnik (pokojówka Lisette), przerażała proponowanymi środkami aktorskimi starannie wyszukanymi wśród największej szmiry, jak zwykle nienaganny wokalnie i aktorsko był Adam Kruszewski (Rambaldo), z godnością noszący płaszcz rogacza i sentymentalnego, starzejącego się protektora.

Orkiestra przygotowana przez dyrektora opery - Jacka Kaspszyka grała niezwykle starannie. Wiele jednak było momentów, w których dyrygent mógłby większą wagę przywiązać do jakości scenicznego wyrazu. Najoględniej rzecz ujmując, warto byłoby czasami zrezygnować z symfonicznego popisu orkiestry na korzyść opery. To jednak przede wszystkim muzyka pisana dla ludzkich głosów i gdy nie słychać ich, bo zagłuszone są orkiestrą, proporcje chwieją się, niebezpiecznie przy tym grożąc kapelmistrzowi upadkiem.

Szczerze mówiąc, gdyby poprawić ten niuans, a nie jest to zadanie trudne, zwłaszcza dla artysty miary Kaspszyka, muzycznie byłoby fantastycznie. Kłopot w tym, że pucciniowska "Jaskółka" i tak za wysoko nie poleci, bo... zwykła z niej "pitułka".




    strona główna     recenzje premier