7-05-2009


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Cień Lukrecji w Operze Narodowej


Michał Znaniecki zasługuje na miano jednego z najbardziej pracowitych reżyserów operowych. W każdym sezonie realizuje 4-5 projektów. Czy imponująca liczba projektów idzie w parze z jakością?

    Po "Napoju miłosnym" i "Don Giovannim" Znaniecki mierzy się "Lukrecją Borgią" Dionizettiego, którą zrealizował dla odradzającej się sceny Opery Narodowej. Tym razem w ilości pomysłów na uwspółcześnienie XIX-wiecznej opery zwyczajnie przedobrzył. Akcję "Lukrecji" przeniósł do totalitarnych Włoch Mussoliniego, a chór przebrał w wojskowe mundury. "Militaryzacja" oper i wpisywanie jej w rozrachunkowo-historyczny kontekst to już doprawdy inscenizacyjny standard. Gdyby jeszcze stał za tym jakiś pomysł, taka wizja losów znanej z przekazów jako okrutnej i mściwej małżonki księcia Alfonsa d'Este mogłaby się obronić.

Tymczasem pod względem inscenizacji "Lukrecja" sprawia wrażenie naprędce skleconych pomysłów. Jest więc miejsce na zaznaczenie wątku zdrady, przesadne wyeksponowanie relacji homoseksualnych, a wątki dionizyjskie przeradzają się w karykaturalną afirmację życia (scena uczty w pałacu w Negroni).

Rola występnej Lukrecji to dla śpiewaczki prawdziwe wyzwanie. I trzeba przyznać, że wszystkie inscenizacyjne wpadki Znanieckiego rekompensuje rola Joanny Woś. To ona od początku do końca tworzy ten spektakl. Wystylizowana na gwiazdę lat 20. w pierwszym akcie przykuwa uwagę nie tylko ekspresyjnym śpiewem, ale i całkiem niezłym aktorstwem. Budowaniu jej tragedii pomagają zwłaszcza proste triki, takie jak mocno podsycana emocjami scena gwałtu czy zerwanie peruki i łysa głowa śpiewaczki. Lukrecja Woś niewiele wspólnego ma z wizerunkiem utrwalonym w przekazach historycznych. Śpiewaczka portretuje raczej postać zgodnie z intencjami Dionizettiego. Kompozytor podszedł do osoby Lukrecji ahistorycznie, bo najbardziej interesował go dramat kobiety, która za wszelką cenę walczy o syna i która pośrednio przez swoje okrucieństwo go traci.

Inscenizacyjnym uchybieniom nie poddaje się za to orkiestra, którą Will Crutchfield prowadzi z wyjątkowym wyczuciem i klasą, pozwalając śpiewakom na swobodne prowadzenie frazy.

Znaniecki pozostawia jednak niedosyt, a jego "Lukrecja" rozczarowuje. Zamiast spójnego wskrzeszenia legendy Lukrecji, widz otrzymał wielowarstwową papkę, w której cytat goni cytat, a nachalna symbolika nie pozwala w pełni skupić się na opowiadanej przez Dionizettiego historii. Znamienne wszak, że śmierć syna Lukrecji i jej przejmujący śpiew Znaniecki komentuje figurą do złudzenia przypominająca Statuę Wolności. Tylko czyje to zwycięstwo?



Marta Nadzieja