3-12-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Z pogranicza fantastyki


Dawno już żadna z premier prezentowanych w Operze Narodowej nie wzbudzała takiego zainteresowania, jak ta przygotowywana przez Harry'ego Kupfera. Szybko przekonaliśmy się, że zainteresowanie było w pełni uzasadnione. Otrzymaliśmy bowiem efektowne przedstawienie, w którym wszystkie elementy połączono w logiczną całość.

    I chociaż nie zawsze można - i należy - się zgadzać z reżyserem, to nie można mu odmówić konsekwencji w tworzeniu scenicznego obrazu i klimatu każdej ze scen oraz wyraziście kreślonych sylwetek głównych bohaterów, co zapewnia całemu przedstawieniu zwartość dramaturgiczną i właściwy ładunek emocji. Kupfer nie byłby sobą, gdyby w jego inscenizacji nie znalazło się miejsce na nieco niesamowitości i przerysowania w stronę groteski. Najpełniej było to widać w akcie Olimpii, który otrzymał najbardziej wyrazisty charakter. Wszystkie trzy opowieści Hoffmanna o jego poszukiwaniu miłości utrzymane są w tym samym, nieco pesymistycznym i mrocznym klimacie.

W rozpoczynającym akcję opery prologu sunie przez scenę potężne popiersie Offenbacha (chyba) i pochylony rząd teatralnych krzeseł. W akcie Giulietty, który padł ofiarą kilku "vide", zabrakło słynnej barkaroli (puszczono jej archiwalne nagranie), pękniętym na połowę samochodem w przód odjeżdża Dapertutto, tył z siedzącą w nim kobietą cofa się. Olimpia, która okazała się zręcznie skonstruowaną lalką-automatem (świetnie zagrana rola przez Georgię Jarman) w finale sceny rozpada się na części, a te suną same po podłodze w stronę kulis. Jednak jeżdżący biały fortepian, którego klapa sama opuszcza się i opada, świecące skrzypce oraz jadąca przez scenę krwawiąca kanapa w akcie Antonii przebiły wszystko, co było przed nimi. Dla pełnego obrazu należy jeszcze dodać ciągle zamykające się i otwierające okna i drzwi na potężnej ścianie, która stanowiła główny element scenografii wspomaganej projekcjami i świetnie realizowanym światłem. Wszystko razem tworzyło dynamiczny i efektowny teatralnie obraz budowany konsekwentnie od początku do końca. A jednak nie opuszczało mnie wrażenie, że Harry Kupfer usiłował wtłoczyć zbyt wiele własnych treści w całą inscenizację, przez co zabrakło jej nieco romantycznego uroku i poetyki.

Dużą satysfakcję sprawia tym razem poziom muzyczny premiery. Tomasz Bugaj zadbał nie tylko o wydobycie z partytury całego bogactwa melodycznego i brzmieniowych niuansów, ale również o właściwy poziom brzmienia orkiestry, co pozwoliło śpiewakom na swobodne prowadzenie głosu. Bohaterką wieczoru okazała się wspomniana już Georgia Jarman, która znakomicie odnalazła się w każdej z czterech miłości Hoffmanna. Największe wrażenie pozostawiła jej znakomita kreacja aktorsko-wokalna lalki Olimpii, w której popisała się znakomicie brzmiącą koloraturą. Równie wiele dobrego można powiedzieć o jej Antonii, gdzie pięknie brzmiący sopran nabierał dramatycznych tonów. Świetny w podwójnej partii Muzy i Niklasa (najczęściej te partie powierzane są śpiewaczce o mezzosopranowym głosie) okazał się Artur Ruciński, którego pięknie brzmiącego głosu, jak zawsze, słucha się ze szczerą satysfakcją. Z podobną satysfakcją słuchałem i oglądałem Pawła Wundera i Annę Lubańską. Partię tytułowego bohatera zaśpiewał z powodzeniem Richard Troxell. W rolach Lindora, Coppeliusa, Dapertutto i dr. Miracle oglądaliśmy Caludio Otelli.



Adam Czopek