nr 23-24,
  03-06-2009



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Sukces?


    Treliński - to nazwisko na afiszu gwarantuje świetny spektakl i wspaniałą publiczność. Potwierdziła to premiera "Orfeusza i Eurydyki" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Dawno na salonach nie widziałam tylu gwiazd. Był mistrz Andrzej Wajda z żoną Krystyną Zachwatowicz, Kinga Rusin, Tomasz Kammel, który ostatnio unika publicznych miejsc. Nawet Janusz Palikot wybrał operę zamiast politycznego kabaretu dnia codziennego. Reżyser wyznał, że przez ostatnie lata przeżywał "moment zwątpienia w sens operowych poczynań". Ten spektakl "to bardzo intymna opowieść, która pozwoliła mi rozwiązać parę spraw w moim własnym życiu" - dodał. O tym, że było w tym coś osobistego, świadczyć może obecność na premierze rodziny reżysera. Ocenę artystyczną pozostawiam krytykom, ale z całą pewnością warto zobaczyć ten spektakl. Jedno wiem na pewno: nikt nie będzie w stanie bardziej ująć publiczności pięknymi kostiumami -jak zrobił to Maciej Zień w "Tristanie". Na "Orfeusza i Eurydykę" idzie się niemal jak do kina, bo trwa zaledwie półtorej godziny. Publiczność jak zwykle była podzielona. Zaraz po opadnięciu kurtyny część widowni rzuciła się do drzwi. Nie wiem, czy to demonstracja niezadowolenia, czy raczej obawa przed długim wyczekiwaniem w szatni. Ci, co zostali, bili brawo przez kilkanaście minut. Cała scena tonęła w kwiatach. Reżyser podał bukiet dyrygentowi, dyrygent orkiestrze itd. Co tu dużo pisać, było uroczyście. Mariusz Treliński w ostatnim wywiadzie dla "Gali" przyznał, że "nie realizuje zleceń, tylko spełnia marzenia". Wiem, że w najbliższych sezonach na deskach opery będziemy mogli podziwiać "dużo niegrywanych u nas tytułów" właśnie w jego reżyserii. Czekam z niecierpliwością.



Magdalena Łyczko