18-11-2010
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Opowieść z Auschwitz


    Najpierw zrodziła się wstrząsająca książka "Pasażerka" autorstwa Zofii Posmysz. Potem zrealizowany został przez Andrzeja Munka znakomity film z zapadającymi w pamięć rolami Aleksandry Śląskiej i Anny Ciepielewskiej. Przyszedł czas i na operę. To wspaniały, ale dość karkołomny pomysł.

Mieczysław Weinberg (pół Polak, pół Rosjanin) skomponował swoje dzieło w 1968 r. Niestety, kompozytor nie doczekał się jego prezentacji. Sowieckie władze zabroniły wystawienia tego dzieła. "Pasażerka" w operowej wersji miała swoją premierę w Moskwie dopiero w 2006 roku.

Autorem libretta według powieści Zofii Posmysz jest Dymitr Miedwiediew. Już na pierwszy rzut oka widać różnicę między książką a operowym librettem. Książka opowiada bardzo emocjonalnie o obozowych relacjach między katem i ofiarą (więźniarką i esesmanką). Opera skoncentrowana jest wokół fabularnej osi dotyczącej wypierania się przez Niemców zbrodni ludobójstwa. Akcja opery rozgrywa się 15 lat po wojnie. Bohaterzy znaleźli się na statku płynącym do Brazylii.

Warszawska inscenizacja opery ma wielojęzyczną wersję. Główna bohaterka, była esesmanka (Agnieszka Rehlis), płynie z mężem dyplomatą (Roberto Sacca) na placówkę. Esesmanka zwraca uwagę na tajemniczą kobietę. To Marta, była więźniarka (Elena Kelessidi). Kat i ofiara znalazły się w jednym miejscu. Co z tego wyniknie? - odpowie spektakl.

Warszawska inscenizacja jest trudna i piękna jednocześnie. Największym jej walorem jest niezwykła wprost scenografia.

W sposób niemal cudowny następuje płynne przejście z podróży statkiem do obozowych wspomnień. Ta niezwykłość, płynność i cudowność ma ogromny wymiar symboliczny. To spoiwo, które po mistrzowsku łączy diametralnie różne czasy i miejsca akcji. Mało tego - wkomponowuje w całość chór.

Warszawska "Pasażerka" ma wiele walorów i innowacji. Jest znakomitą kompilacją wielu pomysłów i zabiegów inscenizacyjnych. Przy pomocy zaledwie kilku brygadierów sceny, dekoracje zmieniają się jak w kalejdoskopie. Statek w mgnieniu oka przemienia się w więzienną kolejową rampę. Potem jest oświęcimski obóz, a w nim dantejskie piekło. Wszystko to utrzymane w ponurych ale soczystych barwach bieli, szarości i zdecydowanego brązu graniczącego z brunatnością. To naprawdę genialny pomysł inscenizacyjny jak i cała adaptacja tej niezwykłej książki.

W pierwszej części spektaklu dominuje biel. Muzyka interesująca, ale dość trudna. Brak pewnej płynności i melodyjności. Są jednak bloki interesujących dźwięków. Ale kolejne minuty przedstawienia przenoszą widza w zupełnie inną sferę muzyczną, pełną ciepła, płynnej melodyki.

Bardzo ważny w spektaklu jest tekst mówiony. Przepiękne,głębokie w treści wersety wygłasza Grażyna Barszczewska, która chyba debiutuje na operowej scenie.

Padają ze scen wstrząsające słowa: "Mrok nie trwa wiecznie. Trzeba w tym piekle wytrzymać" - mówi więźniarka. Okrutny esesman twierdzi, że "ludzie to słaby materiał na opał". Przeplatają się więc wersety pełne nienawiści, podłości i okrucieństwa z nutą wiary i nadziei, że nastąpi ocalenie.

Bardzo interesująca okazała się wielojęzykowość warszawskiej inscenizacji. Artyści śpiewają w kilku językach. Ma to znaczenie symboliczne. Ludobójstwo dotknęło wiele narodów. Krzywda rozlała się niemal na całą Europę.

Warszawska "Pasażerka" to spektakl wstrząsający. Pokazuje nie tylko relacje kata i ofiary. Ma nośność polityczno-historyczną. Stawia pytania o ludzką odpowiedzialność za historię. To nie tylko opowieść o oświęcimskim więzieniu. To historia ludobójczej zbrodni.

Kompozytor opery był w Rosji przez lata zapomniany. W Polsce zaś prawie nie znany. Jego dorobek artystyczny był jednak ogromny. Napisał siedem oper, 22 symfonie, wiele pieśni i koncertów. Pisał muzykę do tekstów żydowskich i polskich. Urodzony w Warszawie, prześladowany w Rosji czuł się obywatelem świata. Drogę do kariery utorował mus am Dymitr Szostakowicz.

Weinberg to tragiczna postać. Jego rodzina nie przeżyła obozowego piekła. On sam cudem uniknął śmierci. Nic więc dziwnego, że jego muzyczna opowieść o Auschwitz zabrzmiała smutno.



Marzena Rutkowska