nr 238,
  2010-10-11



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Pasażerka uwięziona w dosłowności


Na tę premierę długo czekaliśmy. Choć opera Mieczysława Weinberga powstała ponad 40 lat temu, to po raz pierwszy wystawiono ją dopiero w tym roku w Bregencji w Austrii. Od 8 października inscenizację tę można zobaczyć w Operze Narodowej w Warszawie

    Opera "Pasażerka" Mieczysława Weinberga powstała w 1968 roku. Libretto na podstawie książki Zofii Posmysz o tym samym tytule napisał Aleksander Miedwiediew. Po raz pierwszy dzieło Weinberga pokazano w wersji koncertowej w Moskwie w 2006 roku, blisko 40 lat po skomponowaniu. Premiera wersji scenicznej odbyła się dopiero w lipcu tego roku w Bregencji, przygotowana przez angielskiego reżysera Davida Pountneya. Teraz inscenizacja została pokazana w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. "Pasażerka" to jedyna bodaj opera przedstawiająca na scenie zagładę w Auschwitz. Jej treść była niewygodna dla władz sowieckich, które bały się pokazywania w operze tematyki obozowej, w czasach gdy tysiące Rosjan zaszczuwano w łagrach. Dlatego też "Pasażerka" powędrowała na półkę.

Powieść Zofii Posmysz z 1962 roku, w której autorka zawarła własne wspomnienia z Auschwitz, stała się podstawą słuchowiska radiowego (wszak z Polskim Radiem związana była przez lata), filmu Andrzeja Munka z Aleksandrą Śląską, wreszcie opery Mieczysława Weinberga, polskiego kompozytora żydowskiego pochodzenia, którego życie jak w soczewce oddaje dramat totalitaryzmu XX stulecia. Urodził się w Warszawie, studiował fortepian u Józefa Turczyńskiego w Konserwatorium Warszawskim, po wybuchu wojny został w ZSRR (gdzie zmarł w 1996 roku), był bliskim przyjacielem Szostakowicza, który pomagał mu w ciężkich chwilach. Weinberg zawsze interesował się Polską, pisał dużo (m.in. 22 symfonie!), choć w większości jego dzieła zostały zapomniane - to spod jego pióra wyszła muzyka do filmu "Lecą żurawie". Dziś po latach poznajemy jego symfonie, kwartety, odkrywamy styl, który dotąd niemal wyłącznie interpretowany był poprzez pryzmat twórczości Szostakowicza.

"Pasażerka" jest jedną z jego siedmiu oper. To dramatyczna, poruszająca opowieść - nieco zmieniona w porównaniu z książkowym oryginałem. Lisa (w czasie wojny strażniczka SS w Auschwitz), obecnie żona niemieckiego dyplomaty, podczas podróży transatlantykiem do Brazylii rozpoznaje (albo tak się jej tylko wydaje) w jednej z pasażerek swoją ulubioną więźniarkę, Polkę Martę... W tym momencie rozpoczyna się proces destrukcji małżeństwa (o wojennej przeszłości żony mąż nic nie wiedział), powrotu wspomnień, oczyszczania się z winy, wymazywania przeszłości, usprawiedliwiania. Marta milczy. Odzywa się jedynie we wspomnieniach.

Angielski reżyser David Pountney zbudował swój spektakl na dwóch poziomach. Pierwszy, współczesny, odbywa się na eleganckim statku. To teraźniejszość lat 60. Pod nimi znajduje się Piekło - Auschwitz przedstawione bardzo realnie: z pryczami, rampą, selekcją, grozą dnia codziennego. Pomiędzy tymi dwoma płaszczyznami umieszczono chór, który jak w antyku komentuje wydarzenia. Jest świadkiem historii. Świadkiem Zagłady. Pountney, wydobywając operę Weinberga z zapomnienia, postanowił oddać jej przesłanie w sposób jak najbardziej bezpośredni. Zestawienie luksusowego statku z obozem zagłady to najprostszy sposób z możliwych. Szkoda, że mając do dyspozycji tekst tak pełen emocji, autentyczną historię (choć pełną niedopowiedzeń) nie zdecydował się jej przenieść w stronę symboli, gry znaczeń, metafory - nie zaryzykował wejścia na głębszy poziom wtajemniczenia. "Pasażerka" w jego ujęciu stała się dosłownym dramatem o Auschwitz.

Niestety, największe rozczarowanie przynosi sama muzyka Mieczysława Weinberga, która dłuży się, stoi zawieszona w czasie (zwłaszcza w dominujących scenach obozowych), nie ma w niej nerwu dramatu, który sugerowałaby tematyka dzieła. Opera jest statyczna, pozbawiona orkiestrowych fajerwerków (które niosą ze sobą partytury tak bardzo z Weinbergiem łączonego Szostakowicza). Poza pieśnią Marty (o zakochaniu w śmierci) i momentami eklektycznej muzyki na statku w pamięci nie pozostaje wiele.

Na szczęście spektaklu broni znakomicie poprowadzona przez Gabriela Chmurę strona muzyczna. Dyrygent - przy wspomnianych zastrzeżeniach czysto stylistycznych - wyciąga z opery wszystko, co najlepsze, doskonale prowadząc orkiestrę i chór. Spektakl został świetnie zaśpiewany - znakomite są Agnieszka Rehlis (Lisa) i Elena Kelessidi (Marta) oraz w nietypowej dla siebie roli Artur Ruciński (Tadeusz).

Choć, i to jest znaczące, bohaterką premierowego wieczoru została Zofia Posmysz, bo to dla niej były końcowe brawa na stojąco.



Jacek Hawryluk