nr 19/02 |
i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r |
Wielka rola Olgi Pasiecznik
Polskie prawykonanie dramatu lirycznego Claude'a Debussy'ego "Peleas i Melizanda" (na kanwie sztuki Maurycego Maeterlincka) w Operze Narodowej odbyło się dokładnie w stulecie premiery w paryskiej Opera-Comique. Choć utwór ten wykonywany jest częściej z orkiestrą, tu zdecydowano się na wersję pierwotną, wyłącznie z towarzyszeniem fortepianu. |
Dzięki temu dzieło zyskuje jeszcze na intymności, która jest jego najważniejszą cechą. Debussy pisał "Peleasa" poniekąd w opozycji do dramatów muzycznych Wagnera, w których widział przerost ekstrawertyzmu, wręcz nachalność w okazywaniu emocji. W "Peleasie" nic nie jest na pokaz. Banalna na pozór historia miłosnego trójkąta, rozgrywająca się w baśniowym świecie, jest wypowiedziana szeptem. Ale ten "szept" ma wymiar krzyku, porusza i ściska za gardło, zwłaszcza gdy wykonanie jest znakomite - a tak właśnie jest w Operze Narodowej. Melizanda - to wielka rola laureatki Paszportu "Polityki" Olgi Pasiecznik (drugą wielką rolę gra obecnie w Operze Kameralnej, gdzie jest Tatianą w "Onieginie"). Towarzyszą jej Mariusz Godlewski jako Peleas i Andrzej Witlewski jako mąż, Golaud - obaj są debiutantami, ale jakimi! Debiutuje tu też na scenie rewelacyjny Adaś Urbaniak z chóru Alla Pollacca w chłopięcej roli Yniolda. Reżyseria Tomasza Koniny, cokolwiek udziwniona, ma jedną wielką zaletę: nie przeszkadza muzyce. Dorota Szwarcman |