27-05-2013



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Nowa sztuka czai się w zakamarkach teatralnych korytarzy


Opera Narodowa wpuściła do swego gmachu młodych polskich kompozytorów, aby zburzyli stary porządek. Efekt okazał się zaskakujący.

   

W Operze Narodowej rozpoczął się zakrojony na trzy lata Projekt 'P'. Ma przynieść sześć nowych utworów. Jako pierwsi zadebiutowali Jagoda Szmytka i Wojtek Blecharz.

Oboje ledwo przekroczyli trzydziestkę, ale mają sporo sukcesów kompozytorskich i pracują głównie za granicą. Podchodzą z dystansem do tego typu konserwatywnych instytucji, jak teatr operowy.

Nikt nie spodziewał się po nich tradycyjnej opery. W świecie ten gatunek stał się workiem, do którego można wrzucać wideo i performance, film i muzykę komputerową, sztuki plastyczne i elementy teatru. Nie oczekujmy jednak, że wykrystalizuje się nowa, sformalizowana jakość. Opera zostanie zapewne artystyczną hybrydą.

Jagoda Szmytka i Wojtek Blecharz tworzą specyficzną muzykę. Nie interesują ich tradycyjne brzmienia instrumentów, szukają nowych dźwięków, w partytury wpisują również gesty muzyków. Tworzą sztukę z pogranicza teatru instrumentalnego, tym ciekawiej zapowiadała się ich wizyta w operze.

Przyszli tu ze swą muzyką, nie wdając się w poszukiwania własnej, operowej formy. Stwierdzenie to dotyczy zwłaszcza Jagody Szmytki, która wykpiła się znanym żartem. Jej "Dla głosów i rąk" to opowieść zza operowych kulis, temat znany od zarania dziejów, by wspomnieć choćby "Impresaria w opałach" Cimarosy.

Z reżyserem Michałem Zadarą stworzyła zwariowane, rozgrywające się równolegle na kilku planach, widowisko o drodze, jaką musi przejść awangardowa kompozytorka, gdy chce wystawić swój utwór. Historia bawi komediowymi rozwiązaniami, odniesieniami do życia w Operze Narodowej, ale dynamiczna akcja zdominowała muzykę. Kto po raz pierwszy zetknął się z Jagodą Szmytką, niewiele będzie mógł powiedzieć o jej muzyce, bo bardziej liczył się monolog dyrektora czy epizod z primadonną w brawurowym wykonaniu Izabelli Kłosińskiej.

Swoje "Transcryptum" Wojtek Blecharz złożył głównie z wcześniejszych utworów. Powstała, jak mówi, instalacja operowa: bez słów, z oszczędnie stosowanymi środkami aktorskimi i wizualizacjami. Każda część rozgrywa się w innej części gmachu Teatru Wielkiego, a widz wędrując po mrocznych korytarzach i pracowniach spotyka muzyków. Z poszczególnych obrazów powstaje historia traumatycznych doświadczeń kobiety, choć pewne części opowieści każdy musi sam sobie dodać.

"Transcryptum" wpisuje się w nowe poszukiwania, odwołuje się do wrażliwości odbiorcy, czyniąc go niemal współtwórcą opery. Wyobraźnia dźwiękowa Blecharza wydaje się nie mieć granic. Jeśli nie zostanie na dłużej w operze, jedno udowodnił: świetnie potrafi wykorzystać rozmaite przestrzenie, by jego muzyka zabrzmiała jak najciekawiej.



Jacek Marczyński