nr 102
  5-05-2014



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Nowa muzyka utonęła w potoku niepotrzebnych słów


To miał być wieczór młodych kompozytorów. Zdominowali ich jednak niepokorny reżyser Krzysztof Garbaczewski i bełkotliwi libreciści

   

Sami są jednak winni. Do pracy nad scenicznym debiutem Sławomir Wojciechowski i Marcin Stańczyk ich wybrali. A wszystko rodziło się w wyniku wspólnych dyskusji prowadzonych na różnych etapach.

To dwaj kolejni kompozytorzy, których Opera Narodowa zaprosiła do Projektu 'P'. Dostojna instytucja chce otworzyć się na dzisiejsze trendy i eksperymenty. Urodzeni w latach 70. Sławomir Wojciechowski i Marcin Stańczyk są znani odbiorcom muzyki najnowszej, ale tylko im. Nawet fakt, że Marcin Stańczyk zwyciężył w ubiegłym roku w niezwykle prestiżowym konkursie kompozytorskim Tore Takemitsu w Japonii (przyznaje się tylko jedną nagrodę), nie przebił się do szerszej publiczności.

Obaj szukają inspiracji w tym co, wokół nich. Stańczyk nagrywa dźwięki realnego świata, Wojciechowskiego interesuje wszystko, co towarzyszy wykonywaniu muzyki: ruchy, szmery, gesty, z których powstaje teatr dźwięków.

To, co każdy z nich stworzył w Projekcie 'P', nie jest oczywiście operą. Ten termin dawno już przestał przystawać do poczynań kompozytorów naszych czasów, chyba że uznamy, iż opera jest wielkim workiem, w którym mieści się każdy eksperyment sceniczny.

"Zwycięstwo nad słońcem" Sławomira Wojciechowskiego jest raczej performance'em teatralnym, bo też Krzysztof Garbaczewski – modny, ale i kontrowersyjny dziś reżyser o nieposkromionej wyobraźni – zawładnął całą kameralną sceną Opery Narodowej.

Każdy z elementów dekoracji i rekwizytów jest tu rodzajem cytatu lub elementem gry w skojarzenia, bo "Zwycięstwo nad słońcem" odnosi się do futurystycznej opery z 1913 r., której współtwórcą był Kazimierz Malewicz (ten od "Czarnego kwadratu na białym tle"). Sama muzyka Wojciechowskiego stała się jednym z wielu składników widowiska.

To, co skomponował Marcin Stańczyk, zdecydowanie bardziej przykuwa uwagę. Jego "Solarize" w ciekawy sposób się rozwija – od delikatnych szmerów do zaskakujących harmonii z elementami free jazzu. Muzyce przeszkadza jednak nadmiar słów płynących ze sceny. A bełkotliwe libretto o cierpiącym na progerię artyście z RPA Leonie Botha Krzysztof Garbaczewski rozbudował ciągiem obrazów i "Solarize" zatonęła w pretensjonalnym sosie.

Po dwóch odsłonach Projektu 'P' można powiedzieć, że coś może się wykluje na scenie Opery Narodowej, ale w tych utworach odbija się też przypadłość, na jaką cierpi najnowsza muzyka. Jej autorzy skupiają się na detalach, jakby bali się większych form. Jedynie Marta Kluczyńska wyrasta na dyrygentkę świetnie radzącą sobie z tymi utworami.

Za rok Opera Narodowa zaprosi kolejnych dwóch kompozytorów, potem wszystkie sześć utworów chce przedstawić na Warszawskiej Jesieni. Trzeba próbować dalej.



Jacek Marczyński