2012-02-29



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



"Senso", czyli pomyłka


To pierwsza poważna wpadka cyklu "Terytoria", w którym Teatr Wielki Opera Narodowa przybliża operową współczesność. W "Terytoriach" było dotąd inspirująco i eksperymentalnie, kontrowersyjnie i niepokornie, zawsze jednak - przy wszelkich wątpliwościach - ciekawie. "Senso" Włocha Marca Tutino to całkowita porażka - muzyki oraz inscenizacji.

    Opera - wystawiona w Polsce po raz pierwszy w niedzielny wieczór (premiera włoska 2011) - jest dziełem w dwóch aktach z prologiem i epilogiem, z librettem opartym na noweli Camilla Boita z 1883 roku, tej samej, która zainspirowała Luchino Viscontiego w filmie "Zmysły" z 1954 roku.

Opowieść wydaje się zupełnie niezłym materiałem na libretto - włoska Hrabina Livia Serpieri zakochuje się w poruczniku okupacyjnej armii austriackiej. Ten bez skrupułów ją zdradza, a potem przechwytuje zdeponowane u niej pieniądze, za które funduje sobie - i służącej Hrabiny Giustinie - sielskie życie. Tego jest już za wiele. Livia denuncjuje go jak dezertera. Akcja rozgrywa się w Wenecji w czasach walk o zjednoczenie Włoch.

Inscenizacyjnie niewiele tutaj się dzieje - ot, prowincjonalny włoski teatr operowy, do bólu dosłowny, bez fantazji i wyobraźni. Scenografia i kostiumy - autorstwa reżysera Argentyńczyka Hugo de Any - nawiązujące do epoki. Nad wszystkim góruje lustrzana konstrukcja. Prosto, sztampowo, jednakowo. Nic na czym warto skupić uwagę.

Prawdziwą klęską jest jednak muzyka Marca Tutino, który stworzył pastisz (?) włoskiego neoromantyzmu. Kompozytor "pływa" w Verdim (zresztą całość zaczyna się od nawiązania do "Trubadura") i Puccinim, wplata patriotyczne hymny i pieśni, odtwarza gusta podupadającego włoskiego salonu arystokratycznego schyłku XIX wieku. Opera z 2011 roku smakuje jak nadgniły owoc, który po kęsie wyrzuca się do kosza. Nie ratują jej nieźle śpiewające panie - Nicola Beller Carbone (jako Hrabina) i Anna Karasińska (Giustina).

Premiera "Senso" to wieczór pomyłek. Zaczęło się już od plakatu: otwarte usta pomalowane ostrą czerwoną szminką sugerowały moc silnych wrażeń - nic z tego, zamiast nich otrzymaliśmy tani erotyzm. W cyklu nowoczesnych oper wystawiono dzieło wsteczne, które niewiele mówi o aktualnej kondycji włoskiego teatru operowego (należało już raczej pokazać którąś z oper Verdiego). Wreszcie zespoły Opery Narodowej - orkiestra i chór zupełnie nieprzekonane prze dyrygenta, Gerda Schallera, zdawały się być kompletnie obok wykonywanej muzyki.

Podczas pierwszego spotkania dwójki głównych bohaterów Hrabina Serpieri pyta porucznika Hansa Büchnera: "Lubi pan operę?". Ten odpowiada: "Lubię, kiedy opera podoba mi się...". To najlepsza puenta tego spektaklu i jedyny jej fragment, który zapamiętam.



Jacek Hawryluk