19-02-2013 |
i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r |
Zaskoczyć widza jednym prostym cięciem!
Ostatnio najbardziej podobają mi się te spektakle, w których umiejętnie mnie się "nabiera" i wodzi za nos; po których wychodzę z teatru z większą pokorą, a nawet paradoksalnie z przyjemnym przekonaniem, że jeszcze nie wszystkie teatralne rozumki pozjadałem. Może właśnie dlatego tak pozytywnie zareagowałem na najnowszą premierę Teatru Wielkiego "Sprawa Makropulos" Janáčka. |
To opera łącząca w sobie bardzo silnie zarysowaną teatralność i pewne rozwiązania właściwe dla sztuki filmowej, czym zyskuje na różnorodności płaszczyzn komunikacji. Bardzo obiecujący prolog, niczym z komedii czasów kina niemego, prowadzi nas tu do pełnej dziwacznych dłużyzn i mocno przegadanej historii z ostatniego dnia procesu sądowego, którego meandry i wątki stają się momentami zagmatwane do tego stopnia, że bardzo wygodną i użyteczną staje się "mapka zdarzeń" z programu do spektaklu. Podczas gdy z reguły suspens narasta i pogłębia zainteresowanie widzów, tutaj zdaje się niknąć w mnogości zdarzeń. Tym bardziej, że historia toczy się w kilku planach do ostatniej niemal chwili ze sobą niezwiązanych. Ów suspens nie potęguje się w warszawskiej inscenizacji, bo nie ma się wzmagać, a ma zaskoczyć widza jednym prostym cięciem! I tak się faktycznie dzieje z wiarygodnie i z podziwu godną konsekwencją. Nagle staje się jasne po co zastosowana została powtarzalność pewnych scen, czemu służy efekt zaciętej płyty w tym, co obserwujemy na scenie. I choć przesłanie o pragnieniu wiecznej młodości nie jest niczym odkrywczym - w kontekście bohaterki zmuszonej do wypicia eliksiru młodości, stającej się z antypatycznej, zepsutej manipulantki i próżnej gwiazdy ofiarą eksperymentu igraszek z czasem bez własnej woli - mimo wszystko w dzisiejszych czasach trafia do świadomości i może niektórych niewygodnie uwierać; a jeśli tak jest, to zamierzony efekt spektaklu się powiódł. Marek Kubiak |